sobota, 20 grudnia 2014

Mleko Nestle Junior - czyli nowa kampania streetcomu

Kochani, nie bywam tutaj i u Was bo internet mi padłl i korzystam teraz z pożyczonego modemu. Jutro już wyjeżdżamy na święta a tutaj przez miniony tydzień wiele czekało mnie niespodzianek. A mianowicie...prawie codziennie dostawałam paczki-niespodzianki.Najpierw w poniedziałek przyszła paczka od mojej przyjaciółki ze stolicy z życzeniami urodzinowymi i piękną lalką Barbie z koniem i karocą to na 2 urodzinki małej i życzenia na moje. Mam jutro urodziny ale wyjeżdżamy na Święta więc raczej nic nie będzie. Ale wracając do paczek to po drugiej we środę przyszła ogromna od mojej siostry a w niej firanki i zasłonki do całego mieszkania. A dla małej duża pluszowa Biedronka od chrzestnego na urodzinki córki. Najbardziej zaskoczył mnie Streetcom, przysyłając paczkę z mlekiem modyfikowanym Nestle Junior. I tak oto trafiłyśmy z córcią do nowej kampanii streetcomu. Otrzymałyśmy dwa opakowania mleka modyfikowanego o smaku wanilinowym i z miodem oraz ulotki i podręcznik ambasadorki :)


Mała już zaczęła testowanie a jak pójdzie to Wam napiszę w najbliższym czasie :)

sobota, 13 grudnia 2014

kartka świąteczna - Envelo - Streetcom

Kochani, dziś o czymś co bardzo mi się spodobało...a mianowicie o nowej kampanii streetcomu.pl. Co to takiego? To wysyłanie kartek świątecznych przez internet ale nie w takiej formie elektronicznej ale w papierowej. Jak to możliwe? Otóż Poczta Polska proponuje coś takiego, że można zamówić kartkę świąteczną na stronie:
Envelo
- wybiera się kartkę, pisze życzenia adres do wysyłki a resztą zajmuje się już Poczta Polska czyli drukuje nasz projekt i dostarcza do adresata. Za tą usługę możemy zapłacić przez internet. Cena wysłanej kartki za wszystko kosztuje od 4,99 do 6,99 i jest to całkowity koszt wysyłki i kartki. Cena zależy od rodzaju kartki jaką chcemy wysłać.
Zachęcam Was do wysłania takiej kartki, ponieważ oprócz tego, że oszczędza się czas, nerwy to można jeszcze samemu zaprojektować taka kartkę a nawet dodać swoje zdjęcie. Ja wysłałam do siostry kartkę święczną składającą się z naszego rodzinnego zdjęcia w scenerii dekoracji świątecznych na spacerze w mieście. Wszystkim bardzo się podobało.


piątek, 12 grudnia 2014

idealny prezent dla...maluszka

Zbliżają się Święta i głowimy się nad prezentami. Szukamy idealnych prezentów dla najbliższych. Mikołajki nauczyły mnie, że trafienie w idealny prezent jest sztuką,którą próbuję pojąć od lat kilku. Dziś chciałabym Wam napisać o czymś takim jak wybór prezentu dla dziecka maluszka. Przeczytałam świetny artykuł na ten temat w "Mamo to ja" i zgadzam się z opinią autorki, która udowadnia, ze idealny prezent dla dziewczynki wcale nie musi być lalka, wózek itd, a dla chłopca samochód czy inny pojazd. Mojej córci w tym roku Mikołaj przyniósł wiele chłopięcych prezentów a i my od siebie postawiliśmy na mniej dziewczęce prezenty...na klocki. Zasypaliśmy małą mnóstwem klocków bo aż trzema zestawami a czwarty czeka na prezent pod choinkę :) Kupiliśmy zwykłe duże klocki dla dziecka od 18 miesiąca, bo przecież to ważne by klocki dla maluszka nie miały małych i niebezpiecznych elementów. Dodatkowo kupiliśmy też Lego Duplo, oraz klocki firmy Cobi. Na dokładkę znalazłam w zwykłym ciucholandzie świetne układanki drewniane. Nasza córka ma w sumie wszystkie drewniane układanki więc jak zobaczyłam, ze układanka z 10 elemntów kosztuje tylko 3 zł zaraz kupiłam. Układanka też nietypowa dla dziewczynki bo z samochodem, taczkami i piłką ale...moja córka siada na dywanie i pokazuje szafkę z układankami i woła "bawi" i ten czas jest dla nas. Po prostu obie znikamy dla świata :) Myślę,że nową lalką by się nie cieszyła tak jak właśnie klockami czy układankami czy książeczkami z naklejkami i tutaj akcent dziewczęcy gdyż dostałą torebkę z kolorowankami :) Myślę,że w poszukiwaniu idelanego prezentu dla maluszka oprócz patrzenia czy jest on dostosowany do wieku dziecka warto zwrócić uwagę czym on się interesuje co go cieszy i odrzucić stereotypy płci. 

czwartek, 11 grudnia 2014

awaria komputera - nowy system

Nie było mnie już dość długo ponieważ miałam wiele niespodzianek a mianowicie....mój komputer trafił do naprawy i niestety okazało się,że sprawa wcale nie jest prosta :( był tam dobre parę dni i byłam "uziemiona". Został wyczyszczony i w cale nie jest super bo ciągle coś było nie tak i nie jest nadal bo właśnie się okazało, że nie mam worda wgranego :( no coś mnie trafi :( między czasie problemy komputerowe nadszarpnęły moje nerwy z szarpane ząbkowaniem małej. Na początku miesiąca moja mama miała operację, a ja wizytę u ortopedy w związku z kostką. Ze zwichniętą kostką chodzę już od września a lekarz odsyła mnie do innego :( jestem w końcu już po rtg ale wizyta dopiero 9 stycznia a teraz środki przeciwbólowe w garść i byle dotrwać. Zmarł nagle mój Chrzestny Ojciec...miał zaledwie 53 lata, zawał...zdałam sobie sprawe ,że praktycznie go nie znałam. Ciągle jest jakieś napięcie między mną a męzem i wybuchają kłótnie...i mam już wszystkiego dosyć i stwierdzam, że nie lubię tego czasu przed świątecznego :(

sobota, 29 listopada 2014

prezenty od rodziny

Najazd rodzinny przezyty...uslyszalam opienie, ze ładne to nasze mieszkanie wiec bylo ok. Najbardzeij rozczarowana bylam prezentami dla malej. Wczesniej wszyscy sie pytali co jej kupic wiec mowilam konkretnie czego potrzebuje a tutaj nie dostala ani jednej rzeczy z tego za to sterte miskow, pajacow , ozdob na choinke. Z zabawek dostalała samochod sterowany )tak moja corka, dziewczynka), samolot latajacy, plus swinke Pepe jezdzaca na motorze. Nie dostala klockow o ktore prosilam, ukladanek, lalek. Po prostu bardzo sie zawiodlam. Dostala tez kurtke na zime, cale szczescie, od dwa numery za duza to bedzie na nastepny rok, dodatkowo granatowo+czerwony dres dla... chlopczyka na teraz. Teraz to pokazuje jak nastawiona jest moja rodzina, w ktorej do tej pory rodzilo sie wiekszosc chlopcow. Mala pobawila sie chwilke tymi rzeczami iw rocila do starych klockow i ukladanek. Cale szczescie chrzestny dal 100zl dla malej bo nie mial czasu kupic prezentu wiec za te pieniadze kupie jej klocki. Nie rozumiem jak mozna pytac co kupic dziecku a pozniej i tak zrobic swoje...no ale mozna...

poniedziałek, 24 listopada 2014

Płyn do mycia naczyń Morning Fresh czyli nowa kampania Streetcomu

Od tygodnia testuję płyn do mycia naczyń Morning Fresh, który otrzymałam w nowej kampanii Streetcomu. Bardzo się ucieszyłam z możliwości testowania tego płynu ponieważ sama nigdy nie myłam w nim naczyń.
 Cechy płynu:
- super skoncentrowany
- niezmiennie doskonała formuła
- gęsty, dzięki czemu jest wydajny
- doskonale usuwa nawet trudny do usunięcia tłuszcz i brud
- idealnie się pieni
- świeżo pachnie
- nr 1 w Australii od ponad 30lat
Warianty płynu sprawiają, ze każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie:
- Morning Fresh Orginal
- Morning Fresh Lemon
- Morning Fresh Apple
- Morning Fresh Sensitive Aloe Vera.
Jak na razie zapachowo podoba mi się Morning Fresh Lemon, zaś jeśli chodzi o mycie i pielęgnacje dłoni to odpowiada mi Morning Fresh Sensitive Aloe Vera.

piątek, 21 listopada 2014

"jadą , jadą goście" - przygotowanie dom i obiadu na najazd rodziny

Jutro, godz. 10.00 - przyjazd mojej rodziny. Jak co roku w okolicy  moich imienin i urodzin przyjeżdżają do mnie rodzice plus inni członkowie rodziny. Skład tych "innych członków rodziny" jest zmienny bo zależy kto może przyjechać w danym terminie. Termin ustalili sami goście, my tylko mieliśmy potwierdzić czy będziemy wtedy w domu :) Jestem cała w nerwach bo to stres okropny gościć moją rodziną bo przecież chce się jak najlepiej wypaść. O tym, że przyjeżdżają dowiedziałąm się dopiero wczoraj bo wcześniej samochód był w naprawie i nie było pewne czy mechanik zdąży przed sobotą a to do pokonania 250km jakby nie było. Tym razem przyjeżdża mój szwagier i siostra.Od rana biegam po zakupy, robię już na jutro cały obiad czyli zupę z soczewicy, roladki drobiowe ze szpinakiem plus kotlety schabowe z boczkiem dla tych co nie lubią szpinaku plus ciastka. Wszystko na mojej głowie bo mąż wyjechał na konferencje do stolicy a nie miałam serca by powiedzieć mu, zeby odwołał ponieważ zapisał się na nią parę tygodni temu  bardzo się cieszył na ten wyjazd. Mój stres jest tym większy, że sioistra ze szwagrem nigdy u nas nie byli a osoby, które nigdy nie były w naszym mieszkaniu zawsze się dziwią jak jest urządzone...a mianowicie, mieszkamy w stylu lat dwudziestych i PRL. Tak, tak...nie znajdziecie u nas "modnych, współczesnych mebli". Począwszy od szafki w przedpokoju, starej powojennej kupionej na starociach skończywszy na kuchnii...uwaga..."bez mebli". Tak, tak...nie mamy mebli w kuchni, nie ma blatów itd. Jest stary komunistyczny stolik, stara lodówka i...stary przed wojenny kredens po babci. To jedyna "szafa" w kuchni i tutaj musi się wszystko zmieścić. W pokoju córki są za to..."antyki" piszę w cudzysłowie ponieważ jest to duża szafa trzydrzwiowa, kredens oraz regał z książkami i to wszystko z lat 20 stych XXwieku. Łóżko też mamy nie tak zwyczajnie składane a...rozsuwane w środku z trawy trzcinowej. Najnowszy mebel to łóżko dla córki kupione parę dni temu. Wszyscy się dziwią jak można tak żyć...w starym stylu ale może nie wszyscy, może tylko Ci co cenią nowoczesność...nie wiem...nam się podoba takie mieszkanie z duszą i gdyby tylko było nas stać na kupienie mebli np. z XVIII wieku to już byśmy szukali ale na razie oglądamy tylko takie cuda i obchodzimy się ze smakiem. Jednak nasze zamiłowanie do staroci (mąz kocha stare książki i monety a ja bibeloty i zastawy stołowe oboje kochamy stare meble) nie jest zrozumiałe przez naszą rodzinę, aczkolwiek usłyszeliśmy już komplementy, że nasze mieszkanie "pomimo tego jest ładne" :)

wtorek, 18 listopada 2014

jeden mniej czyli odchudzanie racjonalne i realne

Dziś na temat, który od jakiegoś czasu zaprząta moją umysł i ciało czyli odchudzanie. Tak, tak...uważam, że odchudzanie to sprawa umysłu. Niestety im bardziej skupiam się na odchudzaniu i na tym by mniej jeść tym jem więcej. Zatem opracowałam sobie plan mojego indywidualnego odchudzania, które ma dwie zasady:
- racjonalność czyli zdrowo i z zachowaniem odpowiednich proporcji składników pokramowych
- realnie i tutaj kolejny temat rzeka, -ponieważ wychodzę z założenia, że nie ma co zakładać sobie surowych diet jak wiadomo,że się w nich nie wytrzyma albo wytrzyma na krótko a później efekt jo-jo jeszcze gorszy, a więc ja znając siebie postanowiłam zrzucić 10 kg małymi kroczkami tak bym bez radykalnych diet nie zniechęciła się odchudzaniem. Założyłam sobie, ze będę chudła 1 kg w 1 miesiąc. Może to mało, ale...jak na łakomczucha wychowującego małe dziecko (też łakomczuszka) i osobę, która rozkręca własną firmę mam wiele na głowie i wiele do "zajadania" gdyż jestem zajadaczem problemów. Wyjątkiem jest moment gdy stres przekroczy granicę max i wtedy już nic nie jem. A więc:
1 kg w 1 miesiąc to moje minimum jak i maksimum (jednak jak uda się schudnąć więcej to ok. ale nigdy mniej). Limit na 1 miesiąca wykonany i schudłam 1 kg a nawet chyba parę gram więcej. Jak się odchudzam:
- jem dobre, duże śniadania dzięki czemu gdy wychodzę z dzieckiem na miasto nie kupuję masy słodyczy, bułek itd.
- jem dużo jabłek i innych owoców
- piję herbatę czerwoną (o ich właściwościach i działaniu napiszę w innym poście)
- obiad zjadam z dwóch dań ale w mniejszych porcjach jak dotychczas ale zawsze jestem po nim syta (nigdy nie kończę obiadu z uczuciem głodu bo to skutkuje tym, ze za parę minut podjem coś innego)
- podwieczorek składa się z owoców lub sałatek.
- nie jadam kolacji tylko piję albo kawę zbożową na mleku lub herbatkę korzenną z goździkami i owocami.
- ruszam się, codziennie minimum 1 godzinny spacer ale raczej zazwyczaj wychodzi dwu-godzinny lub dłuższy
- jak tylko mogę to ćwiczę ale nie tak zorganizowanie w danych godzinach ale np. jak kąpię dziecko to ćwiczę skłony itd.
W weekendy jem kolacje gdyż wtedy spędzamy z mężem więcej czasu razem i miło usiąść do wspólnej kolacji. Nie mogę jednak zrezygnować całkowicie ze słodyczy i dopuszczam małego batonika czasem nawet codziennie a czasem co drugi dzień. Myślę, ze to wynika m.in. z tego,ze mam niski poziom cukru we krwi i nie słodzę żadnego napoju ale pewnie też to moje wytłumaczenie bo jestem łasuchem i tyle, ale powoli biorę się za swoje kilogramy :) trzymajcie za mnie kciuki :)

poniedziałek, 17 listopada 2014

nauka samodzielnego spania malucha - cd.

Czy widzicie zdjęcie poniżej? To moja córcia w swoim nowym łóżeczku smacznie chrapie. Obecnie po wielu sposobach na samodzielne spanie udaje się to tylko w dzień, ale to wielki postęp. Jak mi się to udało? otóż do pewnego momentu tylko zabawa interesowała malutką na tym łóżeczku ale w dzień złożyłam wszelkie możliwe łózka w domu i zostawiłam jej tylko to nowe z poduszką. Nowe nie rozkładam ponieważ jak jest złożone to mała bez problemu się na nim mieści. Złożone ma 120 cm a mała ma 94 cm (ma 22 miesiące).
Sposób na małego buntownika był tak jak powyżej wspomniałam, pozbawienie ją wszelkich innych miejsc do snu dziennego. Krązyła po mieszkaniu niczym mucha, poznosiła wszelkie rzeczy na nowe łóżko i kiedy już padała ze zmęczenia zaproponowałam jej butle mleka, przytulenie i bajeczkę. Przystała na to z radością i udało się...od tego dnia co dzienie śpi w dzień dwie godzinki na nowym łóżku. Sama :) jestem szczęśliwa. Niestety w nocy nadal śpi ze mną na starym łóżku i nie chce słyszeć o nowym...ale małymi krokami przymierzam się i do tego by ją...w końcu usamodzielnić :)Odnośnie nowego łóżka jest moim zdaniem bardzo dobre, aczkolwiek już widzę minusy ale jakie o tym w następnym poście bo dziś zmęczenie daje mi się we znaki.

piątek, 14 listopada 2014

Wybory samorządowe 2014 - Rodzina ma głos

Dziś nie będę oryginalna i napiszę o wyborach ale jednak inaczej. Otóż napiszę o stronie i akcji społecznej, która ma za zadanie ułatwić wybór kandydata na dane stanowisko. Otóż chodzi mi o taką inicjatywę jak: Rodzina ma głos
Co to takiego?
„Rodzina ma głos!” to kampania społeczna promująca działania i wartości przyjazne rodzinie wśród samorządowców i wyborców. Poznaj kandydatów, dla których wartości rodzinne to nie tylko hasła wyborcze.Dany kandydat podpisuje deklkaracje wartości prorodzinnych. Na stronie jest specjalna "wyszukiwarka" kandydatów z danego regionu tzw. prorodzinnych. Na ile jest to sprawdzalne nie wiem, ale warto poczytać i się z tym zapoznać. Piszę o tym ponieważ ta akcja mnie już jakiś czas zaintrygowała i obserwuję ją z uwagą. Zaciekawiła mnie akcja przyznawania certyfikatów:
Certyfikat Kandydata Przyjaznego Rodzinie ma wskazywać wyborcom kandydatów do samorządu lokalnego, którzy publicznie zadeklarują stosowanie zasad ujętych w Dekalogu Samorządowca Przyjaznego Rodzinie. Kandydaci zobowiązują się do podejmowania konkretnych działań wypływających z tych zasad. Lista osób certyfikowanych będzie pomocą w dokonaniu właściwego wyboru przez osoby, dla których rodzina jest najważniejsza.Certyfikowanym kandydatem może być osoba ubiegająca się o urząd wójta, burmistrza, prezydenta, radnego sejmiku wojewódzkiego, rady powiatu czy rady gminy.Po więcej informacji odsyłam Was do strony:
www.rodzinamaglos.pl

środa, 12 listopada 2014

"biedne miasto" i olx.pl

Dziś chciałam Wa napisać o czymś co od dawna mnie nurtuje. A mianowicie... jak wcześniej pisałam lubię dawać oferty na portalach typu olx.pl. Doświadczenia jakie wyniosłam z tego jak ogłaszałam coś za darmo mnie troszkę zaskoczyły. Otóż jakiś czas temu dałam ogłoszenie, ze oddam "za darmo" jedzonko dla niemowlaków (słoiczki, jogurciki itd.). Moja córcia zbuntowała się na to jedzenie więc miałam trochę na zbyciu a pomyślałam, że tyle ciągle słyszę, że biedne to miasto,że ludzie muszą do stolicy i za granicę jeździć po chleb itd. Dodatkowo dałam też ogłoszenie, ze oddam kosmetyki co prawda już trochę używane czyli np.połowę płynu do kąpieli Emolium itd. Pomyślałam, że moja córka ma tyle tych kosmetyków to podzielę się np. żelem na ciemieniuchę itd. Fakt, że kosmetyki były otworzone i przez jakiś czas stosowane ale naprawdę wszystkie były z datami ważności itd. Zdziwiło mnie ponieważ...nikt się nie zgłosił po to...mało tego jedna pani, która się zgłosiła po dwóch dniach napisała mi łaskawie na moje pytanie kiedy przyjdzie odebrać rzeczy, że "jej się nie opłaca po to przychodzić". Myślałam, że ciśnienie mi podskoczy do sufitu. Na domiar wszystkiego zaczęłam dostawać e-maile, żebym się  cytuję "stuknęła w chodnik głową, bo kto o zdrowych zmysłach rozdaje jedzenie" i żebym dała bezdomnym itd. Wiecie...kiedy dawałam te ogłoszenia mój mąż mnie przestrzegał, że ludzie są różni i żebym się nie zdziwiła, że może mnie spotkać wiele przykrości. Pomyślałam, że dlaczego? mam małe dziecko i wiem ile kosztują jedzonka, ile kosmetyki zwłaszcza dobrych firm jakie oddawałam i zamiast lawiny zgłoszeń i uradowanej matki niemowlaka dostałam takie e-maile i zostałam tak potraktowana. Dlatego postanowiłam, że już nic nie oddaję za darmo. A sprawa "darmowców" skończyła się tak, że ...całą paczkę jedzonek i kosmetyków a nawet parę śpiochów dostała pewna pani z Krakowa, która odezwała się do mnie na olx.pl. Jej się jakoś opłacało pokryć koszty wysyłki i bardzo się ucieszyła z paczki. Powstaje pytanie: dlaczego w mieście, które ma ponad 250 tyś mieszkańców, wysokie bezrobocie, wysoki wskaźnik urodzin dzieci i ubóstwa, nie znalazła się chociaż jedna osoba, która chciałaby dostać coś całkiem za darmo? Powiedzcie czy to nie dziwne? i dlaczego ludzie tak traktują osoby, które coś chcą dać "za darmo"?

wtorek, 11 listopada 2014

11 listopada w mieście

Za oknem piękna pogoda, od rana dżwięki pieśni patriotycznych w radiu a my walczymy z małą marudą by się ubrała.Uff w końcu się udało. Wcześnie rano ugotowałam obiad (prawie na śniadanie:) ) i postanowiliśmy iść na obchody Święta Odzyskania Niepodległości. Zanim jednak się wybraliśmy troszkę potrwało ale w końcu doszliśmy do centrum kiedy biegacze biegu niepodległościowego jeszcze biegli (przepraszam za kumulację "biegów"). Niestety z nosami na kwintę spacerowaliśmy po centrum bo okazało się,że wszystkie obchody już się odbyły, więc poszliśmy na plac zabaw. Ku naszemu zaskoczeniu w parku pojawił się Piłsudski na koniu ze swoimi żołnierzami rownież na koniach. Dzieci piszczały w zachwycie. Nasza Maruda również i nawet koni się nie bała więc narobiliśmy zdjęć.Okazało się, że wszelkie obchody przed nami ale my już głodni i zmęczeni wróciliśmy do domu na obiad. Mała właśnie padła a więc koniec świętowania...a przepraszam...popołudniu mąż na podwieczorek robi gofry patriotyczne , biało-czerwone z dżemem :) Pięknie to miasto wyglądało...mnóstwo flag biało-czerwonych,ludzi z akcentami biało-czerwonymi, rozdawano chorągiewki itd. Wiecie nie chciałam być na przemowach ponieważ wiadomo,ze wszystko podporządkowane kampanii wyborczej,ciągle dostawaliśmy ulotki. Dla mnie to trochę nie na miejscu, że wykorzystuje się taką okazję do uprawiania polityki ale mój mąż uważa, że właśnie takie święta do tego jak najbardziej się nadają. Ot różnica zdań.

poniedziałek, 10 listopada 2014

nauka samodzielnego spania i Sudocrem

Jak nauczyć małe dziecko samodzielnego spania?Pytanie w tytule postu jak najbardziej obecnie przez nas przerabiane...nie chodzi nawet o to by spała sama w pokoju ale...by spała w swoim łóżeczku a ja na kanapie obok.  nowe łóżko jednak przypadło małej do gustu i...jeszcze na złożone zaczęła znosić niemal połowe swoich zabawek. Wczoraj trwała akcja zabawy na łóżku ale ja już nieznacznie mówiłam jej, że to jest TO łóżko, o którym wczesniej rozmawiałyśmy, że teraz jest już duża i będzie spać sama itd. Co usłyszałam? "Nie , nie, nie!" - po czym ryk. Tak na razie kończy się nasza nauka samodzielnego spania chociaż teraz jak się kładła spać na moją propozycję byśmy położyły się chociaż troszeczkę w nowym łóżeczku (jeszcze nie pościelonym) zareagowała pozytywnie. W nowym łózeczku wysłuchała bajki ale...żeby nie było za dobrze, i żeby matka nie myślała sobie za dużo, szybko zmieniła nowe na stare i spokojnie zasnęła. Czy ja napisałam spokojnie? przed snem zagadaliśmy się z męzem w kuchni i...wchodzimy do dużego pokoju a tam...cały tv, szafki, meble i nasze dziecie w Sudocremie. Wysmarowała wszystko dosłownie co jej wpadło w ręce plus włosy i dziurki od nosa! :( no więc przed snem była dodatkowa kąpiel i sprzatanie pokoju. Mała "wysmarowała" duże opakowanie Sudocremu, który nieopatrznie zostawiłam na stole. Zawsze mogłam tak robić i nic się nie działo ale odkąd szanowna panienka przekroczyła 92 cm wzrostu wszystko widzi na stole...a odkąd przekroczyła 94 cm kładzie brodę na stole i tylko szuka co by tu zwinąć...ot dwulatek. A wracając do nauki spania w nowym łóżeczku to jutro postanowiłam w dzień ją tam uśpić by jak będzie widno przyzwyczaiła się do nowego łoża. Zobaczymy jak wyjdzie. 

niedziela, 9 listopada 2014

łóżko dla małego dziecka/dwulatka

Od jakiegoś czasu planowaliśmy kupić łóżko dla naszego dziecka. Już parę miesięcy temu złożyliśmy łóżeczko niemowlęce bo nasza córka nie lubiła już w nim spać. Spałyśmy razem na kanapie. W końcu, wraz z długim weekendem zapadła decyzja, kupujemy łóżko dziecięce. Jak słowo się rzekło tak i kupiliśmy. Wybór był trudny bo i budżet ograniczony, i wybór na rynku ogromny ale udało się. Czym się kierowaliśmy wybierając łóżko dla naszej prawie dwu-latki? Oto kilka kryteriów:
- wymiary
- materiał z jakiego jest zbudowane (nasza córka oczywiście chciałaby super miękkie ale my wybraliśmy takie twardsze)
- tkanina obicia (tak, właśnie tkanina ponieważ zależy nam by materiał dobrze się prał)
- boki łózka, chodziło o miękkie boki i wysokie
- pojemnik na pościel
- sposób składania (by mało miejsca zajmowało po złożeniu i łatwo się składało)
- bezpieczne dla dziecka czyli bez elementów, które łatwo się odrywają
- atrakcyjna dla dziecka czyli kolorowe obicie ( u nas niebiesko-różowe),
- transport czy wliczony w cenę
To najważniejsze aspekty, na które zwracaliśmy uwagę.Łóżko dziś do nas już zagości ale...córka przeżywa bunt i nie chce nowego łóżka, bo chce nadal spać ze mną w jednym. Nie mam pomysłu jak ją przekonać, ze jest na tyle duża, że może spać sama a mama będzie z sąsiedniego łózka pilnować jej bezpieczeństwa :(

piątek, 7 listopada 2014

śmierć nie jedno ma oblicze cz.2.

Po opisanej w poprzednim poście, śmierci pani doktor pracowałam w specjalnym ośrodku dla osób z problemami z pamięcią. Liczne były Alzheimera. Wiele osób też odchodziło. Bardzo zżyłam się z jedną z rodzin...głowa rodziny niestety była w cieżkim stanie. Leżała...dorosłe dzieci, wnuki otoczyli go troskliwą opieką ale zwłaszcza żona ponad 90 letnia kobieta poświęcała się bez reszty. Zrobiło mi się żal ich bo byli wykończeni opieką całodobową a równocześnie bardzo pragneli jak najdłużej utrzymac go przy życiu...i? zaproponowałam, że mogę objąć nocne dyżury przy nim. Przychodziłam do nich w dzień , przychodziłam w nocy. Dyskretnie towarzyszyłam i wspierałam. Pod koniec życia tego pana, coraz częściej ...nawet jak byłam w ciąży. Nie powiedziałam, że jestem w ciąży. Przyjaciele i mąż nakłąniali mnie bym zrezygnowała przynajmniej z nocnych dyżurów...ale ja nie. Nikomu nic nie mówiąc o mojej "Fasolce" pod serduszkiem pracowałam w dzień w placówce a  na noc biegłam czuwać do 8.00 rano przy odchodzącym. A później znów na 9.00 do pracy w placówce. I tak w kółko. Nie wiem jak przezyłam te 3 pierwsze miesiące ciązy...ale właśnie pan odszedł gdy ja byłam pod koniec trzeciego miesiąca w ciąży. Odszedł specyficznie...a mianowcie tego dnia nie chciał jeść. Karmiłam go jednak dwie godziny obiadem. (były wakacje i miałam inny rozkłąd pracy w placówce). Po "obiedzie" zostawiłam odchodzącego z żoną i pojechałam do pracy. Odszedł tylko przy niej, trzymany za rekę, z kobietą, z którą przeżył ponad 60 lat. Cicho, spokojnie.
To moje dwa towarzyszenia osobom odchodzącym...dwa ważne odchodzenia bo było ich więcej. Dwa bliskie bo traktowałam te osoby jak rodzine..jak babcie i dziadka. Śmierć ma różne oblicza.

wtorek, 4 listopada 2014

śmierć nie jedno ma oblicze

W tych dniach kiedy pochylamy się nad grobami bliskich przypomina mi się moja praca, którą kiedyś wykonywałam. Otóż pod koniec studiów na początku piątego roku dostałam propozycje pracy jako asystentka pani doktor- nefrolog. Pani doktor, mająca 70 kilka lat,  złamała rękę i potrzebowała pomocy w sprawach urzedowych. Miała swoją gosposie,która prowadziła jej dom ale szukała kogoś kto będzie jej towarzyszył w różnych załatwianiach. Szybko okazało się, że chodzi tu przede wszystkim o prowadzenie rozmów na różne tematy i zapełnienie samotności. Pani nie miała bliższej rodziny. Czasem odwiedzali ją przyjaciele. Mąż zmarł 20 lat wcześniej. Szybko zżyłyśmy się ze sobą i pomimo, że już miała sprawną rękę zostałam na stałe "jej prawą ręką" jak mawiała. Kto pierwszy zadzwonił z gratulacjami po mojej obronie mgr? oczywiście pani doktor, która wiele lat była wykladowcą na Akademii Medycznej.Pomimo, że jestem humanistą dogadywałyśmy się wspaniale. Obie pisałyśmy wiersze, które ona wydała i to aż 6 tomików :) była osobom, którą ceniłam...właśnie była...kiedy ja wyjechałam na zasłużone wakacje po 5 latach nauki jej zdrowie załamało się...kiedy wróciłam dowiedziałam się, ze była w szpitalu. Wyglądała jak cień człowieka. Próbowała się ratować i nic nie wskazywało na koniec... wszystko było wspaniale aż do stycznia 2011 roku. Kiedy biegłam do niej,ze swojej pracy w placówce opiekuńczo-wychowawczej dla trudnych dzieciaków, widziałam, ze co wieczór czeka mnie coś niezwykłego...spotkanie nieprzeciętnej inteligencji i kultury.Przygiegłam i wtedy w styczniu...niosąc kopertę białą na ofiare dla księdza bo miał być wtedy po kolędzie. Zastałam zamknięte mieszkanie. Miałam klucze ale jeden zamek do którego nie miałam klucza był zamknięty. Pani doktor wręczając mi pękł kluczy powiedziała...jeśli przyjdziesz a ten jedyny będzie zamknięty to albo ja nie żyję albo jestem w szpitalu. Dzwoniłam wtedy do niej, dobijałam się...nic cisza. Poszłam do sąsiadki...okazało się, ze popołudniu było pogotowie. Nie wiedziałam gdzie ją zabrano, zadzwoniłam do gosposi. Tak zaczęły się dni w szpitalu...leżała na oddziale, który sama zakładała kiedyś przed prawie 50 laty. Tutaj była leżącą historią...tylko jak się okazało dla młodych lekarzy i pielęgniarek nic nie znaczyła. Prosiła nas...wypuście mnie.Prosiła mnie: zabierz mnie stąd bo oni mnie tutaj zabiją. Żle mnie leczą...chodziłam do lekarzy prosiłam o opiekę, o wysłuchanie jej...Pewnego dnia przyszłam a ona powiedziała, ze coś jest nie tak z jej nogami. Odkryłam kołdrę a tam leżała w fekaliach i krwi. Wezwałam pielęgniarki,nikt nie przyszedł...poszłam do pokoju lekarzy i zrobiłam raban. Przyszła ze mną młoda lekarka, pokazałam jej co się dzieje pod kołdrą...odwróciła wzrok i nie mogła patrzeć: Powiedziała:"O boże zapomnieli założyć pampersa". Cały dzień kobieta, profesor, osoba, która zakładała oddział jeden z pierwszych w Polsce nefrologii umierała w odchodach, opuszczona przez lekarzy, personel. Nie mogłam w to uwierzyć, że tak można postępować z człowiekiem. Jak odeszła...w przed dzień swoich imienin. Przyszłam wieczorem po pracy jak zwykle...już nie mówiła, ale bełkotała...rozumiałam ją jednak. Poprosiła bym czytała jej brewiarz...czytałam a ona bezszelestnie ruszała wargami i powtarzała w myślach moje słowa i nagle usłyszałam: "o jedno Pana proszę , o jedno zabiegam...bym mógł przybywać w twym przybytku Panie". Pożegnałam ją około 22.00 i obiecałam, że jak wyjdzie to zrobimy imprezę z jej przyjaciółmi. Na drugi dzień, rano otrzymuję telefon: "Proszę pani, pani doktor zmarła w nocy..."Byłam ostatnią osobą, która ją widziała, która jej świadomie towarzyszyła. Podczas pogrzebu z elitą lekarską, stałam z boku, z tyłu i patrzyłam na szopkę jako odgrywają wszyscy, których ani razu nie wiedziałam przy jej łóżku. Były piękne mowy, muzyka, wszystko super...ale ja wiedziałam, że ona mogła jeszcze żyć...że umarła w tragicznych warunkach. Wybaczcie w następnym poście napiszę kolejną część ponieważ teraz wzruszenie odbiera mi siły.

piątek, 31 października 2014

"Wszyscy Święci balują w niebie"

Jutro uroczystość Wszystkich Świętych...moje myśli uciekają do cmentarza oddalonego ponad 200km gdzie spoczywają moi dziadkowie, pradziadkowie i inni krewni. Już dawno w to święto nie byłam przy grobach bliskich. Tutaj gdzie mieszkamy zarówno mąż jak i ja nie mamy "rodzinnych grobów". Kiedy idę na cmentarz to stawiam kwiaty i znicze na opuszczonych starych grobach. Mam nawet swoje "ulubione" przy których zawsze się modlę...np. odkryłam grób z XIX wieku Zosi i Adasia Mickiewicz :) malutkie rodzeństwo, które zmarło wciągu jednego roku, zawsze tam przychodzę z córcią. Grób jest zabytkowy ale już się rozsypuje...mam można rzec jakiś sentyment chyba z powodu Adama Mickiewicza :)którego dzieła kiedyś uwielbiałam. mam też marzenie, że kiedyś będzie mnie stać by ufundować lub załatwić odnowę tego nagrobku. Może to dziwne marzenie ale to jedno z moich "dziwnych marzeń".
W naszym mieście właśnie za parę minut zacznie się taka kościelna inicjatywa,która nazywa się"Wszyscy święci balują w niebie". Co to takiego? Impreza Wszystkich Świętych
to możliwośc posiadania paszportów i zbierania pieczatek przez uczestnictwo w imprezowych punktach tj: koncert, zwiedzanie świątyń, inscenizacje, marsz z pochodniami i Msza św. na cmentarzy o północy. Ja bym na takie coś chętnie poszła ale z dzieckiem małym to niewykonalne.

czwartek, 30 października 2014

badanie pola widzenia-gdx-jaskra

Pewnie zastanawia Was tytuł postu...miałam pisać w Wszystkich Świętych i wyjazdach ale...dzisiejsza wizyta u okulistki mnie skierowała na inne tory. Otóż jakieś parę tygodni temu byłam u okulistki, dostałam standardową receptę na okulary, ale na tym nie koniec. Lekarkę zaniepokoiły jakieś zaminy w dnie mojego prawego oka. Skierowała mnie na badanie pola widzenia. Niestety dziś poszłam z wynikami do niej i okazało się,że wyszły "niespecyficzne zmiany"...nie wiedziałam o co jej chodzi. Niespecyficzne? co to znaczy? lekarka powiedziała jednak, że skieruje mnie na kolejne badanie GDX by przyjrzeć się z bliska tym zmianom i mam już przyjść bez kolejki z wynikami. Poszłam do rejestracji...i podając skierowanie rejestratorce struchlałam bo przeczytałam rozpoznanie: podejrzenie jaskry. Pani zapisała mnie na dość szybki termin bo za 2 tygodnie. Wróciłam do domu i czytam o tym badaniu i jaskrze:
Jaskra i gdx
Najbardziej mnie zaskoczyło określenie:
 "Badanie GDX nie jest badaniem rozpoznającym jaskrę, tylko służy ocenie rozwoju choroby. U chorego na jaskrę następuje degeneracja nerwu wzrokowego, a włókna nerwowe siatkówki ulegają ścieńczeniu i zanikowi. Badanie GDX służy ocenie stopnia ścieńczenia lub zaniku włókien nerwowych."
Mąż mnie uspokaja, że przecież może okaże się, że to dopiero początki choroby i uda się ją zatrzymać i nie...oślepnę. To nie pocieszenie...jestem w grupie wysokiego ryzyka ponieważ...mój dziadek miał jaskrę i zaćmę i był 20 lat niewidomy przed śmiercią. Mój wujek teraz ma jaskrę ale mieszka w USA i tam udało się to odpowiednio zaleczyć, widzi chociaż przeszedł operację. Wiedziałam, że genetycznie jestem tą "obciążoną" w pokoleniu, która ma jedyna w rodzinie okulary i wrodzoną wadę wzroku ale w koncu noszę "tylko" szkła: -3,5 i do tej pory wszystko było ok. Owszem od dziecka nosze okulary, przeszłam serię zastrzyków na oczy, rehabilitację w szpitalu ale to jako małe dziecko. Teraz jednak myślę co będzie jeśli jeśli diagnoza się potwierdzi, że to początki jaskry...i czy poród siłami natury nie spowodował jeszcze pogłębienia tych zmian i w ogóle wiele myśli tłoczy mi się do głowy. Takie to nasze życie zaskakujące. 

niedziela, 26 października 2014

"Mamo to ja" - bezpłatne warsztaty

Ostatni warsztat na którym byłam to organizowany przez "Mamo to ja". Szłam na niego z wielkimi oczekiwaniami ale troszkę się zawiodłam. Po pierwsze organizacja... super pomysł by na środku rozłożyć maty edukacyjne, smoka z piłeczkami itd. Poszłam z córcią więc mała mogła się bawić z innymi dziećmi a ja przez niemal trzy godziny ie bałam się o brak atrakcji dla niej. Niestety pierwsza część o chustonoszeniu była kiepsko zorganizowana ponieważ pani prezentacja mutimedialna praktycznie była niewidoczna na ścianie zbyt mocno oświetlonej. Za to wiedza przekzana była dość fachowo,niestety pokazywanie jak się nosi i wiąże chustę wyszło blado. Pani "plątała" się w chuście ja osobiście, mając bardzo żywiołową córkę, raczej się zniechęciłam  do zakupu chusty. Co innego specjalny plecak do noszenia nawet 3 latka po górach to już super sprawa.Jedyny minus...moja córka ma ponad 17 kg...nie wyobrażam sobie jej noszenia po górach wystarczy, ze codziennie wnosze ją na 4 piętro. Drugi warsztat był świetnie przygotowany i profesjonalnie prowadzony przez ratowników medycznych z PierwszoPomocni O tej inicjatywie w innym poście. Po raz pierwszy na takich warsztatach dla kobiet z małymi dziećmi można było podejść do fantomu i pod okiem ratownika medycznego spróbować swoich sił. Ja dotykając lalki czułam jak nogi mi się uginają a co dopiero jakby serce stanęło mojej córce. Ostatni moduł o żywieniu dzieci nie odbył się ponieważ osoba odpowiedzialna za przeprowadzenie go, nie dojechała. Bardzo się tym rozczarowałam ponieważ do niej miałam najwięcej pytań. Kazdy z uczestników otrzymywał mini prezent oraz trzeba było odpowiedzieć na pytanie z Czy kojarzy się "Mamo to ja". Zadanie to podano w e-mailach wcześniej więc część osoób przygotowało wierszyki, plakaty itd. W tym konkursie można było wygrać kocyki, ręczniki, zapas pieluch Dada itd.Duży plus za konkurs bo zmuszał do zastanowienia sie nad swoim byciem mamą.  Podsumowując warsztaty te oceniam najsłabiej z tych co byłam, aczkolwiek i tak uważam,że warto iść bo można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy.
A teraz jako ciekawostkę napisze Wam, że są warsztaty też dla rodziców starszych dzieci. Często nazywają się Akademia dla Rodziców, Szkoła dla Rodziców lub dokłada się w nazwie i dla wychowawców i nauczycieli itd. Na takich warsztatach była moja bratowa i były całkiem bezpłatne tylko taka "szkoła" trwa przez ileś spotkań i np. uczą na nich jak porozumieć się z gimnazjalistą itd. Każdy musi jednak w swoim mieście poszukać sam czy i gdzie takie warsztaty organizują.  

sobota, 25 października 2014

tragiczna śmierć rodziny Dariusza Kmiecika

Od kilku godzin jestem tym poruszona...i nie tylko ja ale i mój mąż. Wybuch i pożar kamienicy w Katowicach...i tragiczna śmierć dziennikarza oraz jego żony i synka wstrząsną nami. Wcześniej śmierć Ani Przybylskiej...też ciągle daje do myślenia. Pierwsze pytanie jakie się pojawia to dlaczego to się stało i dlaczego cała rodzina zginęła. Może to głupie ale my z męzem od razu pomyśleliśmy o sobie. Też jest nas trójka...siedząc wczoraj wieczorem zdaliśmy sobie sprawę, ze na miejscu rodziny Kmiecików mogłaby być każda, mogliśmy być my. Głupio się kłócimy o byle co, nie cieszymy się z bycia razem a przecież nigdy nie wiadomo ile dni nam zostało.  Dziś jakoś inaczej przeżywamy ten dzień, bardziej świadomie. Mąż zrobił zakupy, bitki i roladki z wołowiny, ja zupę i bułeczki, rogaliki drożdżowe oraz kruche ciasteczka, a do zupy cebularze. Razem zjedliśmy obiad, wszystko jakoś inaczej przeżywane, spokojnie i z większym staraniem o szczegóły. Kilka lat temu umarła moja 36letnia siostra stryjeczna na nowotwór wątroby. Zostawiała dwóch synów.Oglądałam reportaże pani Brygidy, "znałam" z TVN Dariusza Kmiecika, oglądałam filmy z Anią Przybylską itd. Ciągle ktoś odchodzi z naszego świata, rodzin...warto żyć chwilą i wykorzystać każdą sekundę swego życia na miłość :)

czwartek, 23 października 2014

jak dbać o ząbki niemowlaka i małego dziecka?

Dziś jeszcze trochę o tym co bywa trudne a więc o higienie pierwszych zębów. Otóż u nas jak tylko pokazał się pierwszy ząbek kupiliśmy szczoteczki silikonowe na palec a także pierwszą pastę bez fluoru specjalną dla niemowlączków. Myliśmy małej ząbka i dziąsełka. Wtedy to nawet lubiła bo ząbkowała i ulgę sprawiało jej masowanie taką szczoteczką. Później kupiliśmy (tak ok.1 roku życia) zestaw trzech szczoteczek do nauki mycia zębów. Dwie z nich wyglądają tak jak gryzaczki tylko w kształcie zbliżonym do szczoteczek a trzecia to miniaturka szczoteczki dorosłego. Mała jednak wpadła w bunt mycia ząbków i już nie chciała by jej myć zeby, często sięgała sama po szczoteczkę zjadała pastę i koniec na tym się kończyło mycie ząbków.Obecnie mała ma już drugą malutką szczoteczkę...jak mąz myje jej ząbki to jest płacz i histeria...ale jak sama to się cieszy. Od poczatku też stroniliśmy od słodyczy dla dziecka ale wytrwaliśmy chyba do 1,5 roku a później jak mała spróbowała czekolady to już jest ciężej. Zaskoczeniem jednak było dla mnie to...że już druga dentystka wypowiedziała się negatywnie na temat mycia zębów pastami przeznaczonymi dla maluszków. Parę miesiący temu będąc sama u stomatologa zapytałam go jak dbać o ząbki maluszka i jakiej pasty najlepiej używać i usłyszałam, ze najlepiej przegotowaną woda i wacikiem wymyć resztki jedzonka z ząbków. Unikać słodyczy i słodkich soczków. Nic więcej. Na wspomnianej we wcześniejszym poście  wizycie zadałam pytanie o higienę pierwszych ząbków i otrzymałam podobną odpowiedź. Usłyszłam też,ze pasty rzekomo bez fluoru mają go w niewielkich ilościach i mało tego, jeśli maluszek nie potrafi płukać buzi po myciu i połknie za dużo pasty może mieć biegunki a nawet wysypki. Bardzo się tym zaskoczyłam. Dentystka powiedziała mi również, że to nabijanie kieszeni producentów, którzy wiedzą jak wyciągać pieniądze od rodziców. Owszem zaleciła szczoteczkę i naukę mycia ząbków ale zwykłą wodą przegotowaną. Kiedy dziecko będzie w stanie zrozumieć co to znaczy wypłukać i wypluć to dopiero wtedy można włączyć pasty. A Wy co na ten temat myślicie?

wtorek, 21 października 2014

pierwsza wizyta maluszka u dentysty

Wczoraj byłyśmy razem z malutką u stomatologa.To jej pierwsza wizyta. Moja córcia ma 21,5 miesiąca. Wcześniej gdy poszłam z nią tylko ją zapisać to już zaparła się w drzwiach (pomimo,że była w wózku). nie wiem skad ona ju wie,ze wizyty u stomatologa nie sa najprzyjemniejsze. Od zapisania do wizyty mielismy tydzien by przygotowac corke na to wydarzenie. A wiec codziennie bawilam sie z nia w liczenie zabkow, ogladalysmy najpierw moje zeby pozniej jej. Maz tez lyzeczka zagladal do buzi corki. Mala przez te dni przyzwyczaila sie do mysli, ze bedzie pani, ktora policzy jej zabki i postuka w nie. Oczwiscie po wszytkim pani miala jej wreczyc nakleijki, ktore ja juz kupilam o wiele wczesniej. Od rana bylo pelne napiecie., maz z pracz slal smsy jak corka czy marudzi itd. Ubralysmy sie bez placzu, ale jak mala tzlko zorientowala się, ze idziemy w stronę przychodni zaczela jeczec. Ciagle przypominalam jej po co idziemy...niestety niewiele to dalo bo gdy tylko drzwi gabinetu otworzyly sie wszyscy mogli uslyszec jaki donosny glos ma moja corka. Pomimo ryku weszlam z niai po pierwszym napadzie buntu i placzu spokojnie razem usiadlysmy na fotel. Caly czas trzymalam corke na kolanach. Pani obejrzala zabki, orzekla, ze zdrowe, ale nie ma jeszcze piatek i dala wskazania co do codziennej higieny jamy ustnej.Kropka. Przezylysmy. Kontrola za rok. A jak u Was przebiegala pierwsza wizyta maluszka u stomatologa, jak sie do niej przygotowac.

poniedziałek, 20 października 2014

Bezpłatne warsztaty "Mama wie"

A teraz kolejna opinia o warsztatach dla kobiet w ciąży i niemowlaków. Dziś o warsztatach "Mama wie".
Oto link do strony bezpłatnych warsztatów "Mama wie":
http://www.mama-wie.pl/
znajdziecie tutaj wykaz gdzie i kiedy są warsztaty, jak można się zapisać i czego dotyczą, jest też galeria z poprzednich warsztatów (nawet ja się załapałam na jakimś tam zdjęciu).
Moja opinia jest taka:
byłam na tych warsztatach jako mama maluszka. Niestety jedyny minus, który widzę w tych warsztatach to ich godzina. Mój mąż został z dzidzią sam ale...kiedy wróciłam do domu o godzinie ok. 21.00 mała jeszcze nie spała, nie była wykąpana i niestety godziny nie sprzyjają udziałowi mam. Warsztaty za to bardzo polecam ponieważ są wspaniałe. Świetna organizacja. Można dowiedzieć się na temat żywienia dzieci, przygotowania do porodu, zdrowia i bezpieczeństwie dziecka. Każdy z uczestników dostaje torebkę z prezentami róznymi próbkami i nie tylko. Dla mnie najważniejszy były przerwy ponieważ na przerwach w holu były stoiska z różnymi specjalistami i można było zadawać pytania, testować próbki i rozwiewać wiele wątpliwości. Plusem był gość specjalny Paweł Zawitkowski, z którym miałam możliwość porozmawiania na przerwie i zapytanie np. o dobór obuwia dla córki. Rozmawiałam też z duolą i wieloma osobami np. od karmienia piersią itd. Super....sprawa. Najlepsze warsztaty jakie brałam do tej pory udział. Na koniec też oczywiście jest losowanie nagród bardzo atrakcyjnych np. sesji zdjęciowych z maluszkiem.


niedziela, 19 października 2014

przepływowy ogrzewacz wody, wózek spacerówka - czyli prześladowani przez pech

Z pewnością jesteście zdziwieni tytułem posta...ale to jedne z nielicznych rzeczy, które w ostatnim czasie zepsuły się w naszym domu.Zaczęło się od wózka spacerówki,którego używamy na co dzień. Pasek, którym przypina się dziecko oderwał się, później poszedł pałąk, który zabezpiecza dziecko przed wypadnięciem. Z tymi usterkami poradził sobie mój mąż ale...wieczorem "wysiadła" lampa w kuchni. Żarówka spaliła się - odrzekł mój mąż ale nie było tak lekko. Dwa dni bez oświetlenia górnego w kuchni. Całe szczęście mamy okap z oświetleniem więc w nocy jak robiłam picie małej ratowałam się latarką albo oświetleniem z okapu. Do lampy w kuchni musiał przyjść wujek elektryk. Obyło się bez dużych kosztów, ale obudowę całą trzeba było wymienić ...lampy. Między czasie zauważyłam, ze w kuchni pod zlewem gromadzi się woda...i usłyszałam dziwne "buuu". Przepływowy podgrzewacz wody ...pękł :( mąż skleił go....taśmą samoplepną i nadal sprzęt działał ale z wężyków zaczęła cieknąć woda. Co zrobiła zaradna kobieta? poszłam do sklepu gdzie został kupiony (bo to drogi polski sprzęt a nie marketowy chiński) i pokazałam zdjęcie podgrzewacza, gdzie cieknie, wzięłam też gwarancję...by pokazać, ze podgrzewacz nie ma roku a według gwarancji zbiornik ma 60 miesięcy gwarancji.Facet przyszedł za...dwa dni. A ja z każdym naczyniem biegałam do łazienki by umyć, mało tego z wraz upływem godzin nawet nie miałam zimnej wody w kranie bo też ciekło, więc...gotowanie było udręką łazienkową. Facet oszacował, że cieknie z rurek, wymienił, przykrecił i ni cieknie...problem taki, ze zbiornik trzeba oddać do serwisu...i wyobraźcie sobie, ze czekamy już tydzień, zeby łaskawie przyjechał pan z serwisu i zobaczył czy owo pękniecie obejmuje gwarancja. Pan ze sklepu mówi, ze obejmuje ale czy tak samo powie serwisant tego nie wiemy. Chcecie jeszcze przeczytać co to znaczy być prześladowanym przez pech? Włączyli nam ogrzewanie...wreszcie...ale kaloryfer w łazience nie grzeje. Wzięliśmy fachowca na włąsny koszt ale nic nie potrafił poradzić ponieważ to "sprawa spółdzielni na zaworach"...hmmm...czekamy na hydraulika ze spółdzielni kolejne dni i jakoś się nie pojawia. Mamy zimno w łazience więc jak mała się kąpie to podgrzewamy grzejnikiem. W wannie wysiadła słuchawka, telewizor zaczął niebezpiecznie pstrykać a z lodówki zaczyn cieknąć...itd. Kiedy to się skończy? czy u was też tak jest, ze jak coś się psuje to następuje łańcuszek podobnych zdarzeń?

wtorek, 14 października 2014

"Bezpieczny Maluch" - Urodzinki Martynki-konkurs

Biorę udział w konkursie więc na początku spełnienie wymagań konkursowych. Zamieszczam baner konkursu i link do bloga z konkursu :)
Wszystkiego najlepszego Martynko :)



Urodzinki Martynki-konkurs





















A teraz obiecane recenzje wybranych warsztatów dla mam. Dziś pierwszy na którym byłam to "Bezpieczny Maluch". Warsztat dla kobiet w ciąży i mam maluszków. Warsztaty mają trzy moduły:
- karmieniu piersią i żywieniu niemowlaczków
- pierwsza pomoc u niemowlaków
- bezpieczny transport dzieci (czyli o wózkach, nosidełkach itd.).
Byłam na tych warsztatach dwa razy. Raz jako kobieta w ciąży i drugi raz jako mama 8 miesięcznej córeczki. Pierwszy raz będąc w zaawansowanej ciąży bardzo się męczyłam bo warsztaty trwały 3 godziny i pomimo, ze otrzymywało się picie i małą przekąskę i mozna było wyjść ja nie chciałam nic stracić więc nie wychodziłam.Między modułami są przerwy kiedy można rozprostować kości. osobiście uważam, że wiedza przekazywana na warsztatach był solidna, przydatna i fachowa. Ja najwięcej wyniosłam z warsztatu o karmieniu piersią i niemowlaka. Najmniej z modułu jak wybiera się wózek i jak bezpiecznie przewozić dziecko. Dlaczego? Pan pokazywał na środku gdzie były tłumy siedzących i niestety niewiele zobaczyłam. Drugi raz jak byłam to poszłam na warsztaty z męzem. Chodziło nam przede wszystkim o poduczenie się z pierwszej pomocy ponieważ mieliśmy już za sobą bardzo trudne sytuacje z naszym dzieckiem tj. próby zadławienia, zachłyśniącia i niestety upadki z tapczanu. Wszystko byłoby dobrze ale...warsztaty organizowane dla rodziców maluszków w godzinach od 17.00 do 20.30 to...niestety nie trafiony pomysł. Dlaczego? bo wtedy maluszka trzeba karmić, kapać i usypiać. My zostawiliśmy małą z babcią ale to nie pomogło ponieważ nim doszło do warsztatu o pierwszej pomocy babcia zadzwoniła, że...mała zanosi się z płaczu, nie chce jeść a o spaniu nie wspomnę. Najpierw do domu wrócił mój mąż ale to nie pomogło.Musiałam i ja wrócić. Niestety nie brałam udziału w pełnym warsztacie. Pod koniec warsztatu jest losowanie nagród. Można wygrać kosmetyki, proszki do prania, materacyki do łóżeczka i wiele innych rzeczy. Każdy uczestnik dostaje też mały prezencik od sponsorów warsztatów. Ja np. dostałam smoczek uspokajacz od Nuk-a,  Śliniaczek i próbki mleka od Enfamilu, ulotki, próbki kosmetyków od Palmersa. Fajna sprawa można popróbować i przekonać się czy rzeczywiście to jest to czego szukamy.




niedziela, 12 października 2014

zwycięstwo mecz Polska-Niemcy, siatkarze mistrzami świata...i wiele wspomnień

Dziś zamiast obiecanego opisu warsztatu musze napisać o tym czym obecnie żyje wielu Polaków a mianowicie zwycięstwem historycznym polskich piłkarzy nad niemieckimi. Jednak chciałabym napisać o tym inaczej. Śledziłam ten mecz do późna i komentarze do tego wyniku. Mąz już spał, córka też a ja rozgorączkowana. Zaraz sobie pomyślałam o siatkarzach naszych, którzy sięgnęli po zwycięstwo. Dlaczego łączę te dwa fakty? bo uważam, że to świadczy, że kondycja polskiego sportu idzie w górę. Łączę te dwa fakty razem również dlatego, ze moje wspomnienia tak się łączą z wcześniejszymi meczami siatkarzy i piłkarzy. Mianowicie byłam wtedy na studiach kiedy siatkarze grali z Brazylią. Pojechałam na ten wieczór do mojej przyjaciółki na dalekie osiedle na obrzeżach miasta. Przygotowałyśmy super jedzonko i oglądałyśmy mecz naszych siatkarzy...kiedy wtedy wygrali nagle na ulicach wyszli ludzie, na balkonach i wszyscy śpiewali polska-biało-czerwoni, machali flagami i wszyscy się do siebie uśmiechali, ściskali nawet my z sąsiadami z klatki :) dla mnie obcymi ludźmi. To była taka ogólna euforia. W tym roku o zwycięstwie naszych siatkarzy dowiedziałam się na drugi dzień, gdyż opiekowałam się moim chorym dzieckiem i nic innego do mnie nie docierało. A teraz o jednym z meczy Polska-Niemcy. Byłam na drugim roku studiów, właśnie wyszła za mąz moja współlokatorka czego troszkę nie rozumiałam jak młoda dziewczyna wychodzi za mąż za prawie 20lat starszego faceta i jeszcze się z tego cieszy. Ale miłość jest niezrozumiała. Wracając do meczu, byłam na "weselnym kacu" zwłaszcza, że byłam świadkową i padałam z nóg. Był poniedziałek, ja we wtorek miałam egzamin (była sesja). Nagle dostaję smsa od znajomego by przyjeżdżać pod akademiki ponieważ ustawiono na tą okazję wielkie telebimy i warto razem przeżyć ten mecz. Odpisałam, że mam jutro egzamin na który nic się nie uczyłam bo był ślub itd. Znajomy tak nalegał, ze pojechałam i objerzeliśmy w grupie studentów mecz gdzie oczywiście Polska przegrała ale atmosfery nie da się opisać. Połączyłam te dwa wydarzenia bo to jedne z moich pozytywnych wspomnień z czasów studiów. Jeśli ktoś z Was wyczytał z tego co pisze nutkę smutku, nostalgii to ma rację Jakoś czasem takie wydarzenia jak mecz Polska-Niemcy uwalniają we mnie lawinę wspomnień i...tęsknoty. Coś jednak się kończy coś innego zaczyna. Teraz ekscytuję się czymś innym...rozwojem mojego dziecka.

sobota, 11 października 2014

Warsztaty i czasopisma dla mam

Odkąd zaszłam w ciążę zaczęłam interesować się tematyką macierzyństwa. Owszem na studiach dużo mieliśmy na ten temat ale kiedy jest się młodą pełną pasji zawodowej dziewczyną jakoś nie myśli (przynajmniej ja nie myślałam)się, że za kilka chwil i ciebie to spotka, a myśli się raczej o innych. Będąc w ciąży zaczęłam czytać czasopisma dla mam m.in. "Dziecko", "Mamo to ja", "Mam dziecko", "M jak mama" i wiele innych. Stos czasopism z tygodnia na tydzień powiększał się a ja gubiłam się w wiedzy i przygotowaniach. Na forum dla rodziców www.bimbi.pl dowiedziałam się, ze istnieją warsztaty dla kobiet w ciąży i z małymi dziećmi. Co najważniejsze można było na nich zapytać specjalistów o rózne nurtujące pytania i...to wszystko bezpłatnie. Zaraz poszukałam w internecie jakie są w moim mieście i okazało się, że jest ich dość sporo. Do tej pory brałam udział w czterech takich warsztatach, a mianowcie:
- w "Bezpiecznym Maluchu:- Bezpieczny Maluch - (byłam na nich jako kobieta w ciąży w ósmym miesiącu i jako już mama 9 miesięcznej córeczki)
- w "Mama wie" - Mama wie- (tutaj również jako mama)
- w "Mamo to ja"- Mamo to ja - (też jako mama maluszka).
Jakie mam wrażenia i jak wyglądają takie warsztaty napiszę w kolejnych postach.Jak z pewnością zauważyłyście podałam linki do stron w danym warsztacie aby ułatwić poszukiwania dla zainteresowanych.  Wybieram się również na inne warsztaty ale już dla rodziców dzieci od 1-3 roku życia. A czy Wy brałyście udział w takich warsztatach?

czwartek, 9 października 2014

Broszki z filcu czyli walka o swoje pasje

Od kiedy córka pojawiła się na świecie i wkroczyłam w związek małżeński mój czas wolny i moje pasje zostały zminimalizowane. Czasem mam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale kiedy pomyślę ile tych moich pasji było za życia singla to rzeczywiście trudno byłoby teraz nawet połowy z nich pielęgnować. Jednakże co jakiś czas chwytam parę chwil i robię sobie coś dla siebie np. maluję, szyję, uczę się czegoś nowego itd. Od jakiegoś czasu, a mianowicie odkąd dostałam jedną filcową broszkę od koleżanki z pracy, chodzi za mną nauczenie się wykonywania takich broszek. Poszukałam na necie filmików jak się takie cudeńka robi i oto efekt mojej "samouki"
Skromne początki ale chciałam zrobić w różnych kolorach do różnych strojów.


Nie są to idealne broszki ale są moje i chciałabym w przyszłości wypracować swoje unikatowe broszki by moje ubrania a może też i moich znajomych ozdabiało coś innego czego nie można ot tak kupić w pierwszym lepszym sklepie "wszystko po 4 zł". Zauważyłam też, iż kiedy zrobiłam coś dla siebie, tak całkiem dla własnego rozwoju i moje spojrzenie na czas poświęcony córce jest inne. Potwierdza się to, iż zadowolona mama to zadowolone dziecko :) a może szczęśliwe :)


środa, 8 października 2014

Będzie chłopiec...przodujące łożysko w ciąży

Dziś dostałam radosne wieści od mojej byłej współlokatorki ze studiów. Oczekuje swojego pierwszego dzidziusia i...dziś dowiedzieli się, że będzie to chłopiec. Z tej radości pomaszerowałam ze swoją mała buntowniczką na małe zakupy i kupiłam maleństwu koleżanki body Superbaby i czapeczkę i skarpeteczki. Taki zestaw na dobry poczatek od ciotki i starszej koleżanki :) Mały urodzi się w styczniu, czyli tak jak moja córka. Będzie dokładnie dwa lata różnicy między dziećmi. Radość z potęgował fakt, że lekarz stwierdził, że łożysko przesunęło się na prawidłowe miejsce. Od poczatku ciąży wszyscy myśleliśmy z drżeniem o kolejnych tygodniach ponieważ moja koleżanka miała przodujące łożysko. Ciąże znosi wspaniale, praktycznie bez wymiotów czy większych dolegliwości, jedynie to przodujące łożysko spędzało sen z powiek przyszłym rodzicom. Sprawa z przodującym łożyskiem nie jest prosta, o czym można przeczytać wiele w necie. Odsyłam zainteresowanych do artykułów:
łożysko przodujące
Przyczyny,objawy,postępowanie - łożysko przodujące
Rodzaje łożyska przodującego
W każdym razie łożysko przodujące mogło spowodować i poród przedwczesny i wiele innych komplikacji. Jednak na początku ciąży taka diagnoza jak łożysko przodujące o niczym nie świadczy gdyż wraz z rozwojem ciąży zjawisko to może ustąpić. Tak też się stało u mojej koleżanki, łożysko przesunęło się i poród siłami natury jest całkiem możliwy i donoszenie ciąży.
Wszyscy, którzy sympatyzują tej parze cieszy się razem z nimi.
Radosny ten dzień potęguje fakt, że stała się niezwykła rzecz,moja córka zasnęła o 19.00 i to już tak na noc. Przez cały dzień miała humorek małego buntownika i już po prostu brakowało mi sił do biegania za nią. A tutaj taka niespodzianka...zasnęła mi na rękach...pierwszy spokojny wieczór od tygodni.

wtorek, 7 października 2014

Przetwory na zimę - przyslijprzepis.pl - strach przed wojną

Dziś jeszcze o przetworach ponieważ jakoś tak jestem nakręcona robieniem zapasów do spiżarni, że nie myślę prawie o niczym innym :) Dynie jeszcze leżakują na parapecie ale już niedługo ponieważ znalazłam dwa przepisy na przetwory z tych warzyw na portalu, który od czasu do czasu nawiedzam. To dość znany portal :
www.przyslijprzepis.pl
Poniżej dwa linki do przepisów, które akurat mnie zainteresowały i z pewnością pochwalę się za jakiś czas jak mi wyszedł ten eksperyment dyniowy.
http://www.przyslijprzepis.pl/przepis/pikantne-pikle-dyniowe
Kulki dyniowe słodko-kwaśne
Przyznam się, że u nas w domu ostatnio ciągle o te moje przetwory są sprzeczki, ponieważ mąż uważa, ze robię i zdecydowanie za dużo (rok temu też tak mówił i prawie nic nie zostało na ten rok) i za dużo czas na to poświęcam (niby dba o to bym się nie przemęczała). Ostatnio zapytał mnie wprost, "dlaczego tak gorączkowo zapełniam wszelkie słoiki w domu, które on cichaczem wynosi na śmietnik. Powiedziałam, że jak wybuchnie wojna to będziemy mieli co jeść. Roześmiał się i wziął to za żart. Jednak przyznam się, że to nie był żart. Kiedy oglądam informacje ze świata wcale nie jest mi do śmiechu. Moja paranoja lękowa na temat wojny doszła do tego, że kiedy idę ulicą i słyszę odgłos lecącego samolotu oglądam się czy przypadkiem nie spada. W naszym mieście jest lotnisko wojskowe, o loty samolotów nie trudno, mało tego...o wojskowych spacerujących po mieście też nie...a mnie to nakręca. Kilka tygodni temu kiedy rozwijał się konflikt na Ukrainie to w ogóle martwiłam się o swoich mężczyzn z rodziny: "bo jak będzie wojna?". Mój brat jest zawodowym żołnierzem, był w Jugosławii, Afganistanie i zaraz pomyślałam sobie, ze teraz może pojedzie na Ukrainę. On nie założył rodziny pomimo swoich 43 lat, ale  ma nas rodzeństwo i rodziców, którzy za każdym razem jak wyjeżdżał drżeliśmy czy wróci. Taki los siostry żołnierza. No więc robię te przetwory i cieszę się, ze mój brat nigdzie nie pojedzie i myślę, o moich koleżankach ze studiów, które pochodziły z Ukrainy i z którymi jakiś czas temu kontakt się urwał. Jedna jest z Lwowa a druga z Kijowa...i pomimo wysłanych e-maili nie ma odpowiedzi więc myślę...i myślę a strach mnie ogrania.

niedziela, 5 października 2014

przetwory na zimę - soki, dżemy, sosy i inne

Październik nastraja mnie już zimowo...dlatego gorączkowo  kończę robienie przetworów na zimę. Uwielbiam to ale niestety tego lata jakoś ciężko było mi zabrać się za nie ponieważ ciągle trwały u nas remonty a i my dużo podróżowaliśmy. W tym roku jednak do naszej spiżarni trafiły:
- dżemy z truskawek, śliwek, jabłek, porzeczek,gruszek
- sok malinowy, jagodowy, sok wiśniowy i truskawkowy
- sałatka z cukinii i papryki
- marynowana papryka,
- marynaty z gruszek i jabłek, śliwek.
- sos meksykański, sos pomidorowy, sos paprykowy.
Czego  zabrakło? ogórków :( jakoś tego sezonu nie zrobiłam nic z ogórków a to moje ulubione sałatki...:( liczę na mamę, która ze swego ogródka narobiła sporo więc może mnie w tym podratuje. Teraz jeszcze dynie na parapecie mnie straszą bym coś zrobiła z nich...ale w ubiegłym roku marynaty z dyni wyszły niezbyt więc w tym roku szukam innego przepisu. Macie może jakieś sprawdzone receptury na przetwory z dyni? będę bardzo wdzięczna bo mąż już marudzi, abym w końcu pozbyła się tych warzyw z parapetu gdyż zajmują dużo miejsca. Dynie są kupione na targu ale od zaufanego pana ze wsi.

sobota, 4 października 2014

Expose Premiery i nowe nadzieje

Czas przyniósł nie tylko zmianę pory roku ale też Premiera i rządu. Muszą o tym wspomnieć i poświęcić posta ponieważ w naszym domu zawrzało kiedy Pani Premiera Kopacz ogłosiła swoje expose, którego wysłuchał z wielką uwagą mój małżonek i...przybiegł do nas (do mnie i córki) do pokoju gdzie się bawiłyśmy z wypiekami na twarzy. Powiedział, ze wreszcie może coś się ruszy ze świadczeniami dla kobiet będących na bezrobociu i na umowach śmieciowych...bo przecież w czym są one gorsze od tych które pracują na umowach o pracę...chodzi mianowcie o urodzenie dziecka. Pani Premiera Kopacz obiecała, ze każdej kobiecie po urodzeniu dziecka będzie należał się rodzicielski. Tak powinno być od dawna. Ja zawsze pracowałam na umowę o pracę, dorabiałam jedynie na śmieciówkach więc byłam w komfortowej sytuacji ale gro naszych znajomych albo nie pracowała albo żyło ze śmieciówek drżąc oto co bedzie dalej i co będzie gdy zajdą w ciążę, a często chciały mieć dziecko. Myślę, że to byłby dobry krok by przyrost naturalny w naszym kraju wzrósł, ale też wielki krok prorodzinny i pro-kobiecy. Ciekawe na ile to "kiełbasa wyborcza" a na ile prawdziwa obietnica, która się zrealizuje. Ja jestem sceptyczna ale mój mąż większy optymista. Teraz myślę, że jeśli dojdzie do tego, ze każda kobieta po urodzeniu dziecka czy pracuje czy nie, czy studiuje (bo przecież to skandal by studentka nie miała świadczeń rodzicielskich)miała odpowiednie świadczenia , to myślę, czy musiała zostać premierem kobieta by w końcu zrobić coś tak oczywistego jak ochrona i pomoc kobietom-matkom. Mój małżonek jednak już widzi jakie wymagania trzeba będzie spełniać by dostać to świadczenie bo przecież państwo z pewnością coś wymyśli by jednak nie wszystkim "się należało". Jednak wśród znajomych zapaliła się nadzieja na lepsze i na więcej dzieci :):)

poniedziałek, 29 września 2014

Szafiarki i blogi o modzie

Co to są szafiarki ? wiecie? ja nie wiedziałam aż do wczoraj kiedy to przeczytałam o tych paniach arykuł w Skarbie Rossmana. Być może teraz okazało się, ze jestem całkowitym laikiem internetowym bo nie wiedziałam kim są owe osoby, ale może ktoś kto to czyta też nie wie a więc. Szafiarki to osoby,które prowadzą blogi o modzie ze swojej szafy. Same tworzą stroje, opisują swój styl i czasem takim osobom udaje się zaistnieć w prawdziwym świecie mody. Osobiście nigdy nie interesowałam się modą czy blogami o modzie i nie czułam potrzeby opisywania i pokazywania ludziom swojej szafy, ale fajnie, że komuś to sprawia frajdę a jeśli jeszcze jest w tym dobry to super. Weszłam po przeczytaniu wspomnianego artykułu na rózne blogi szafiarek...hmmm mnie taka moda do końca nie kręci, aczkolwiek i ja zwykła przyziemna, szara myszka modowa znalazła coś dla siebie. W mojej szafie jest pomieszanie stylów ale może dlatego zawsze można znaleźć coś dla siebie. Sprawdzało się to podczas studiów i mieszkania w akademiku gdzie pożyczałam ubrania koleżankom. Teraz niestety ze względu na rozmiary już tak nie jest...ale co tam. Wracając do szafiarek to uświadomiłam sobie, że świat internetu "objawia" nam nowe zjawiska i nowe nazwy, których znaczenie często już nawet ciężko wytłumaczyć i uchwycić. A czy Wy odwiedzacie blogi o modzie? a może same jesteście takimi Szafiarkami?
A tak na zakonczenie to... Od jakiegoś czasu chodzi po mojej głowie chęć pochwalenia się moją hodowlą balkonowo-parapetyjną a więc na koniec tego postu...uwaga chwalę się... :) oto pomidory "mojej produkcji"

czwartek, 25 września 2014

Jadłospis żłobkowy - menu dla maluszka

Odkąd moja córcia zaczęła uczęszczać do żłobka z uwagą przyglądam się jadłospisowi wywieszanemu codziennie na żłobkowej gazetce. Nie wszystko mi się podoba, chociaż żłobek ma własną kuchnię i podobno dietetyka. Z początku przeraziła mnie forma obiadu w postaci: zupa fasolowa,schab duszony z fasolką szparagową. Kolejnego tygodnia ta sama zupa była podana z drugim daniem gdzie królowała kapusta. Szybko takie śledzenie doprowadziło mnie do rozwiązania problemów brzuszkowych mojego dziecka, które od początku września budzi się w nocy z "napęczniałym" brzuszkiem. Najbardziej szalę przeważyła uwaga pani doktor u której była z córką podczas ostatniej infekcji, ze biegunki i wymioty może mieć przez jedzenie żłobkowe. Poszłam wtedy do odpowiednich osób.Śniadania w żłobku są królewskie...wręcz powiedziałabym wzorcowe. Obiady niestety wiele zostawiają do życzenia. Moja córcia ma wrażliwe trawienie i niestety już sama nie chce jeść w żłobku obiadów dlatego gotuję w domu i gdy przychodzi dostaje domowy obiad.

środa, 24 września 2014

idealne buty na jesień

Kiedyś wspominałam o remontach wokół naszego bloku...no i jeszcze trwają przybierając katastrofalne oblicza. Deszcz zalał wszystkie doły, koleiny i...wyjście z bloku z wózkiem jest niemożliwe. Dziś rano utonęłam w błocie, który robotnicy nazywają zasianym trawnikiem. Utonęłam po kostki i kolejne już trzecie buty są do wyrzucenia. Wstyd mi było w żłobku i na zakupach w takich butach chodzić ale co robić. Poszłam na zakupy obuwnicze. Poszukiwałam butów idealnych na jesień...szukałam dwie godziny i... znalazłam takie jakie chciałam czyli:
- gruba , solidna podeszwa
- wzmacniane czubki
- długość po kostki
- ładny brązowy kolor
- nieprzemakalne
- i ocieplane czyli bez przesady ale "wyścielone" w środku i na podeszwie ciepłym materiałem :)
Zakochałam się w nich od pierwszego włożenia na nogę. Minus tylko ,że są sznurowane ale minus jest dlatego ponieważ mam niecierpliwe dziecko, które jak rzucam hasło wychodzimy to już stoi przy drzwiach i wtedy najlepiej szybko wsunąć buty, narzucić coś przez głowę na siebie np.ponczo i biec na spacer :) ale buty są super przynajmniej dla mnie. A jakie cechy posiadają dla Was idealne buty na jesień?

sobota, 20 września 2014

bakterie w natarciu czyli szpital domowy

Dopadły nas w najmniej spodziewanym czasie...czyli w środę pisałam posta o owsikach a tutaj telefon...pani ze złobka abym przyjechała po córkę bo mała wymiotuje i ma biegunkę.W trakcie rozmowy z panią do drzwi zadzwonił pan od przeglądów technicznych. Podobno przychodzi raz na 5 lat, a więc po zakończeniu rozmowy telefonicznej skupiłam się maksymalnie na oprowadzaniu pana po naszych włościach i opowiadaniu mu co wymaga remontu ze strony spółdzielni. Myślami gorączkowo byłam już przy swoim maleństwie.Między czasie opublikowałam posta o owsikach i przepraszam Was ale był stąd taki urwany...pobiegłam zaraz po wyjściu technicznego do apteki po jakieś środki uzupełniając apteczkę domową i biegiem do żłobka.... pech chciał, że jak się matka spieszy to diabeł się cieszy. Stanęłam sobie źle na krawężniku i trach...poczułam ból taki, że facet siedzący na sąsiedniej ławce ustąpił mi miejsca. Powoli się ogarnęłam i kuśtykająca dotarłam do żłobka, gdzie odebrałam swoje dziecko ryczące i w kiepskim stanie. Przezornie w domu przygotowałam butle z elektrolitami,którą zabrałam do żłobka. W drodze powrotnej do domu mała wypiła elektrolity i prawie przysnęła ale w domu zaczęło się na dobre...moje emocje opadły więc stopa dała o sobie znać...spuchła tak, że nie mogłam buta zdjąć. Posmarowałam szybko Olfenem i zajęłam się dzieckiem, które od godziny 12.00 w południe do 22.00 zrobiło 10 biegunek i 3 razy wymiotowało salwami :( o 22.00 zadzwoniłam na pogotowie co mam robić...oczywiście przyjechać...no i był lekarz, lekarstwa i...z godziny na godzinę poprawa. Niestety  w czwartek w nocy nagle oboje z mężem niemal jednocześnie zaczęliśmy mieć to samo co córka tylko my na dodatek mieliśmy gorączkę i dreszcze a córka tego nie miała. Piątek był u nas apokaliptyczno-szpitalny. Czołgałam się po domu walcząc w dreszczami i wszystkimi innymi objawami. Leki, leki i dieta ścisła i dziś powoli wracamy do świata żywych. Nifuroksazyd u córki zdziałał cuda u nas zresztą też. Nieźle się zapowiada to żłobkowanie małej...trzy tygodnie "chodzenia" i dwie poważne infekcje z pogotowiem włącznie :( Kostka nadal spuchnięta i boli i po niedzieli czeka mnie lekarz :(

środa, 17 września 2014

Owsiki w natarciu czyli owsiki u malucha

Moja córcia od jakiegoś czasu zgrzytała zębami, ale wtedy pediatra powiedziała, że to przez ząbkowanie. Jednak z miesiąca na miesiąc było gorzej i mało tego zaczęła się drapać po pupie i źle sypiać w nocy. Wiedziałam, że to objaw owsików ale pediatra uspokajaja. My zaś nie czekając zbadaliśmy córce kał...hmm nawet kilka razy ale nic nie wyszło. Dopiero wyczytałam w jakimś artykule że na owsiki trzeba pobrać specjalne wymazy z okolic odbytu i najlepiej rano bo właśnie w nocy i rano samice wychodzą i skłądają jaja u ujścia odbytu. Przepraszam za takie może niezbyt miłe opisy ale mnie to akurat zainteresowało. W każdym razie mąz pobiegł do laboratorium i wziął te pałeczki do wymazów (podobno można kupić je też w aptece) i zrobiliśmy badanie. Oczywiście wbrew lekarce winik by po mojej stronie czyli niestety pozytywny. Mała ma owsiki. Zdenerwowałam się, ze lekarka nic nie powiedziała o tym badaniu. Mało tego laboranbtka powiedziała że trzeba jeszcze dwa razy powtórzyć wynik. Poszłam do innego pediatry i usłyszałam ,że do drugiego roku życia nie leczy się owsików, pozostaje czekać aż małą skończy 2 lata. Pytałam o zioła w aptekach i sklepach zielarskich i nic...nie ma rady musimy czekać. Teraz jednak piorę wszystko, prasuję, odkurzam itd. Przeraziło mnie to, że i my z mężem możemy je mieć a ja to na pewno bo śpię z małą a czasem razem się kąpiemy :( kupiliśmy preparaty dla siebie i zażywamy.Czy znacie jak

wtorek, 16 września 2014

życie żłobkowo-jesienne

Mała już chodzi do żłobka nawet z chęcią chociaż co poranek jest jeszcze bunt separacyjny czyli płacz i przeraźliwe "maaaammaaa" gdy wchodzi do sali.Dziwne bo codziennie jest tak samo, spokojnie ubieramy się w domu , jedziemy na autobus, w żłobku przebieramy się i nawet sama idzie do sali a nagle w sali...płacz i krzyki. Zaczęła jeść i spać w złobku to niebywały sukces pań opiekunek. CO jeszcze? wymioty ustąpiły ale nadal mam kołowania w głowie i podczas jazdy autobusem. Dziś dwa razy zrobiło mi się słabo i podejrzewam, że to jednak anemia lub moja wada serca na jesieni się odezwała bo i czasem i serducho mnie boli przez przeżycia żłobkowe. Damy radę. W ciąży raczej nie jestem na 99% chyba że załapałam ciąże z zaskoczenia na TLC :)

poniedziałek, 15 września 2014

ciąża z zaskoczenia - wymioty-choroba lokomocyjna a początek ciąży

Kontynuując temat "ciąży z zaskoczenia" to mi się przyśniło, że urodziłam synka w 25 tygodniu ciąży nie wiedząc, że jestem w ciąży hehe...mina męza jak mu opowiadałam ten sen bezcenna, ale powiedział, że w sumie fajnie byłoby przeżyć coś takiego. Narodziny "bez ciąży". Ja miałam ciążę bardzo ciężką...od początku wymiotowałam i w sumie tak przez całą ciążę. To nie były zwykłe wymioty bo ciągle musiałam chodzić do lekarzy, wzywać pogotowie z powodu mocnych bóli krzyżowych i przeponowych i wymiotów aż w końcu z odwodnienia organizmu trafiłam na patologię ciąży...i tak było przez całe 9 miesięcy. Kiedy dobrnęliśmy do końca to podobno poród był lekki i błyskawiczny ale...i tak wspominam ból, który ciężko było wytrzymać i położną, która odmówiła mi podania znieczulenia. O tym jednak innym razem. Teraz o dziś...jak wspomniałam ciążę miałam ciężką stąd mój mąż ucieszyłby się gdybym ot tak po prostu urodziła dziecko bez "ciążowych dolegliwości". Na dodatek miałam przez całą ciążę ogromną chorobę lokomocyjną a mieszkaliśmy w dwóch innych miastach a to utrudniało sprawę. W każdym razie u mnie ciążę bardzo łatwo rozpoznać bo zaczyna się wymiotami i chorobą lokomocyjną. A dziś...wczoraj zrobiło mi się słabo przy myciu naczyń, w głowie mi się kołowało, ale przeszło. Zauważyłam, ze dość szybko się męczę ale pomyślałam sobie, że to przez dodatkowe kilogramy, które ostatnio nabyłam...ale dziś trochę jestem zdezorientowana ponieważ od rana...jak jechaliśmy autobusem z małą do żłobka mdliło mnie niemiłosiernie...w ciągu dnia całkiem normalnie a przy gotowaniu obiadu nie mogłam wytrzymać...od zapachów. Podając męzowi zupę musiałam biec zwymiotować ...od zapachu. Sama nie zjadłam bo nie dałam rady tknąć schabowego. Wieczorem parę dobrych minut spędziłam z głową w sedesie. Mąż troskliwie podał mi colę do picia i krople żołądkowe...coś musiałam zjeść nie tak. Nagle mąż pyta:"Ty chyba nie jesteś w ciąży?". Zaprzeczyłam...okres miałam regularny ale jakieś 3 tygodnie temu. Mam przecież PCOS więc nie uważamy za bardzo z zabezpieczeniami się...czyżby kolejny cud w moim życiu? mam nadzieję, że tym razem nie...chociaż jeśli tak będzie, że córcia będzie miała rodzeństwo przyjmiemy każde dziecko pod swój dach.

piątek, 12 września 2014

Ciąża z zaskoczenia - Porodówka - FAS

Po pierwsze w żłobku nie jest lepiej, a wręcz przeciwnie jest codziennie gorzej. Wczoraj już nawet nosiliśmy się by zrezygnować z niego ponieważ mała w ogóle nie może przystosować się do żłobkowego rytmy dnia i regulaminu. Ogólnie i krótko pisząc nie śpi, nie je w żłobku, nie słucha wychowawczyń i okazuje wielki bunt przeciwko zastanym porządkom. Dziś troszkę było lepiej więc panie uznały, ze jest jakieś światełko w tunelu ale co będzie w poniedziałek wielka niewiadoma.
Jak widzicie po tytule od jakiegoś czasu oglądam oba wymienione programy. Kiedy pierwszy raz oglądałam Porodówkę pomyślałam, że wszystko jest jakieś przerysowane. Byłam już wtedy po porodzie, który przebiegł u mnie błyskawicznie i uważałam, że pokazywanie porodu,który trwa przez długie godziny i niewiele się dzieje to coś dziwnego  i dla mnie niezrozumiałego. Kiedy porozmawiałam ze znajomymi kobietami okazało się, że rzeczywiście ich porody przebiegały podobnie do tych z programu oczywiście opieka i warunki, w których rodziły odbiegały zasadniczo od tych programowych. Z kolei Ciąża z zaskoczenia mnie...zaskoczyła. Jak można nie wiedzieć, że jest się w ciąży? można...przekonałam się we własnej pracy kiedy matka jednego z wychowanków urodziła córkę nie wiedząc, że jest w ciąży, ponieważ cały czas była wstawiona, alkoholiczka. Mała była wcześniakiem z Fas czyli z Alkoholowym zespołem płodowym. Maluszek nieprzeżył :( Czym jest FAS szerzej pod linkami poniżej:
Wikipedia o Fas

Psychiatria o Fas
Psychologia o Fas
http://parenting.pl/portal/plodowy-zespol-alkoholowy-fas
Zeby nie było, że wszystkie kobiety rodzące z zaskoczenia to alkoholiczki bo tak nie myślę,ale przypomniałam sobie tą sytuację więc Wam o niej napisałam.
Od jakiegoś czasu gdy sprzątam czy prasuję włączam sobie TLC i trafiam na takie programy przy, których ryczę....nie zawsze ale często. Narodziny córki to sprawiły ponieważ wcześniej nie płakałam nigdy na tego typu programach i szczerze nigdy takich programów nie oglądałam...tak to macierzyństwo zmienia.

poniedziałek, 8 września 2014

Wieści żłobkowe i...zakaz hałasu

Z wieści złobkowych to... infekcja minęła pozostawiając jeszcze mały kaszel ale humorek małej znacznie lepszy a więc dziś skoro świt odwieźliśmy małą do żłobka. O dziwo na widok żłobka nie płakała jak ostatnio... nawet na podjeździe chociaż jęknęła nieznacznie ale...w szatni gdy mąż poszedł do opiekunek by omówić sprawy z pobytem małej ja próbowałam ją ogarnąć płaczącą w szatni. Popłakała już bez wylewności a później się uspokoiła i z radością pokazała mi swoją szafkę z ogromną truskawką, którą usilnie chciała zerwać co mnie nie zdziwiło. Panie w żłobku były zdziwione, że zostawiamy ją dziś na "spanie" czyli o wiele dłużej niż wcześniej.Kiedy zaniosłam mała do sali tam oczywiście było dużo płaczu ale już nie było wyrywania małej z moich ramion tylko mała sama wyciągnęła rączki do pani...ciągle jednak płacząc. Widzimy jednak coraz większą poprawę w tym oddawaniu małej pomimo 5 dniowej przerwy. Małej wytłumaczyłam, że mama zawsze po nią przyjdzie, że później będziemy się przytulać, bawić i mama kupi piłeczkę (taką malutką za 1 zł z automatu). Mała je uwielbia więc troszkę się uspokoiła. Na dokładkę dałam jej zeszyt z kotkiem, który po prostu uwielbia, więc płacz był mniejszy. Jestem ciekawa jak zobaczy przy spaniu swoją ulubioną piżamkę w biedronki i ulubioną poduszeczkę z Kubusiem Puchatkiem. Wiecie, nie dawałam nowej piżamki takiej ekstra tylko starą, nawet lekko poplamioną, która nie daje się już doprać ponieważ wiem, że mała w niej czuje się najlepiej i dla niej i tak będzie wystarczające przeżycie, że to nie mama ją uspia i inne łózeczko itd. A teraz z wieści....chodnikowo-remontowych.Otóż...przed naszym blokiem od 3 dni zmieniają chodnik...to jest masakryczne. Ciężki sprzęt pod oknem, wielki hałas i mało tego...żółwie tempo. Zaczęli w czwartek...zerwali o 6.00 rano stary chodnik!!! hałas taki, ze spanie niemal niemożliwe. Problem jednak nie tylko w hałasie...ale dla mnie jest gorszy w jeżdżeniu wózkiem...to niewykonalne wyjazd wózkiem. Całe szczęscie mamy garaż trochę dalej więc już pierwszego dnia remontu przenieśliśmy wózek do garażu, ale nie wiem jak radzą sobie z tym inni. W piątek nawieźli piasku i ustawili krawężniki...i na sobotę i niedzielę zostawili tak duży bałagan i wiele niebezpiecznych sprzetów i...dużych płyt, kamieni. Dziś od 6.00 znowu akcja ale widzę, że raczej nie spodziewam się, ze dzisiaj chociaż jedną płytę położą. Stoi takich pięciu facetów z papierochami i gapią się na płyty i gadają nie tylko o płytkach ale jaki tyłek ma przechodząca akurat kobieta. Robota iście z PRL-u. I tak muszę znosić ogromne hałasy pod oknami, które umyłam w zeszłym tygodniu, ale po tych remontach już któryś z kolei bo przez całe wakacje wymieniali rury ciepłownicze mam nadzieję, że ktoś wywiesi kartkę "zakaz hałasu". Naprawdę trudno było wytrzymać w domu z tymi remontami.

niedziela, 7 września 2014

rocznica ślubu

Dziś kilka słów rocznicowych. Tydzień temu minęła kolejna rocznica ślubu moja i męża. Z naszymi rocznicami bywało różnie...ogólnie jestem nimi zawiedziona aczkolwiek i tak podobno nie mam na co narzekać. Nasze rocznice całkiem przypadkowo wiążą się z moją teściową. Nadmienię, że mam dobrą teściową i nie narzekam. Otóż na pierwszej naszej rocznicy (byliśmy wtedy u teściów) kiedy byłam w ciąży, mąż poszedł na jakiś długi spacer ze swoją mamą i miał czas dopiero wieczorem. Zmęczony jednak zaproponował, zebyśmy szli w nasze miejsca...ale ja w połowie drogi zaczęłam wymiotować i źle się czuć i wróciliśmy do domu. Byłam zła na męża bo dobrze wiedział, że mam mdłości właśnie wieczorem a kiedy najlepiej się czułam to zrobił sobie jakiś maraton po sklepach z mamą. Druga rocznica była już w trójkę i to w innym mieście. Córka miała 7 miesięcy. Moja teściowa chciała przyjechać i posiedzieć z dzieckiem byśmy we dwoje w końcu mogli wyjść razem bo od urodzenia dziecka nigdzie nie wychodziliśmy razem ale mąż odmówił. Stwierdził, że nie będzie męczył mamy z takiej okazji. Przygotował bodajże obiad i dostałam kwiaty. Ja kupiłam mu kwiatka w doniczce bo lubi.Rocznica bez wzniosłości. Tegoroczna wydawała się być inna ponieważ teściowa zapowiedziała swój przyjazd. Przygotowałam super obiad, z kurczakiem w białym winie oraz rocznicowy tort z napisem itd. Myślałam, że mąż chce mi zrobić niespodziankę i mama, która miała przyjechać ot tak w odwiedziny (nie była u nas rok) prawdziwie przyjedzie by zająć się dzieckiem a mąż zabierze mnie w jakieś fajne miejsce. Byłam bardzo rozczarowana kiedy... teściowa przyjechała, poszliśmy wszyscy do kościoła (to była niedziela), podałam obiad potem tort nie tracąc nadziei, że po posiłku jednak pójdziemy z męzem nawet na głupi spacer ale sami a tutaj teściowa czytając napis na torcie wykrzyknęła, że całkiem zapomniała, że to nasza rocznica ślubu. No i wszelkie nadzieje legły w gruzach. Tort był pyszny ananasowo-kokosowy i przynajmniej teściowa zobaczyła, że umiem piec ciasta. Mąż wybąkał, że to nie okazja taka by robić jakiś szum...no i kropka. Taka rocznica...Odprowadziliśmy teściową na dworzec i poszliśmy na plac zabaw. Przestałam mieć złudzenia, że mężowi zależy na tym by cokolwiek zmienić między nami. A przepraszam...w poniedziałek wracając z pracy wręczył mi trzy różowe róże (nie lubię różowych róż) ze słowami to "z okazji naszej rocznicy".Podziękowałam, ale nawet buziaka nie dostałam. Pomyślałam...."kiepsko z nami". Wszystko tak od niechcenia i naprawdę muszę chyba się rozejrzeć za kim kto może stworzyć ciepły i czuły związek ze mną a nie z naszym dzieckiem (zresztą dziecko ostatnio mu też ciągle przeszkadza). Nie oczekuję zbyt wiele, oczekuję by zobaczył, że oboje musimy znaleźć trochę czasu dla bycia tylko ze sobą...ale on stwierdza, że nie ma takich potrzeb i kropka a jak ja mam to mój problem.  

czwartek, 4 września 2014

zmęczeni i wściekli

Przed chwilą kłótnia z mężem, który uważa, że nie powinniśmy mieć więcej dzieci bo nie nadajemy się na rodziców, ponieważ wszystko sprawia nam wiele trudności i nie radzimy sobie z chorobą małej. Ot zmęczeni jesteśmy, bo mała chodzi około północy spać, co noc wymiotuje itd. ale on uważa, że nie nadajemy się na rodziców itd. Ja chcę mieć dziecko a i on już w rodzinie powiedział, że w następnym roku może na wakacjach już będzie drugie w drodze. Teraz mówi, że to był żart, tylko wszyscy na rocznicy ślubu składali nam właśnie takie życzenia: drugiego dziecka. Ja pomimo niełatwego macierzyństwa chcę mieć drugie dziecko ale nie teraz ani za rok ale za jakiś czas. Muszę znaleźć dobrą pracę i żeby mała poszła do przedszkola lub szkoły. Wściekła na męża powiedziałam mu, że  w takim razie sprzedaję wszystkie rzeczy po małej (łóżeczko już sprzedałam) ale drugie dziecko będę miała ale nie z nim, bo kto powiedział, że muszę być z nim do końca życia. Trochę się tym zdziwił, ale powiedział, że skoro chcę mieć drugie dziecko to właśnie z pewnością nie z nim. Nienawidzę takich rozmów, kłótni...przed ślubem mówiliśmy o trójce dzieci a teraz nawet jedno jest problemem. To chyba dlatego, ze mamy je po trzydziestym roku życia a mąz zbliża się już do 40stki i chyba już nie ma takich sił jak 10 lat młodsi mężczyźni. W dodatku jesteśmy tutaj sami i nie mamy żadnej pomocy nawet na 15 minut nie mamy z kim zostawić dziecka.W każdym razie od dziś robię zdjęcia ubrankom i rzeczą po małej i sprzedaję. Przynajmniej może na żłobek zarobię. A jak pojawi się kiedyś drugie dziecko przez przypadek to...niech mój małzonek myśli co...ja odpadam. Czuję się rozgoryczona i pomimo, że mała daje nam nieźle w kość nie chcę by była jedynaczką bo ja mam trójkę rodzeństwa, mąż też trójkę i nie wyobrażam sobie zycia bez świadomości, że nie ma się nikogo innego oprócz rodziców.

środa, 3 września 2014

pierwsza infekcja

Po dwóch dniach pobytu w żłobku dziś córcia została w domu i musiałam z nią iść do lekarza. Mała ma infekcje gardła a dokładnie krtani. Pani doktor podejrzewa, że to przez długotrwały płacz. W nocy miała gorączkę, nie mogła oddychać bo miała dużo flegmy i w końcu zwymiotowała. Dostaliśmy od pani doktor syrop i polecenie by do końca tygodnia zostać w domu. Od poniedziałku znowu spróbować dać ją do żłobka. Jednak pani doktor powiedziała, że jeśli chcemy to już w piątek można spróbować jak się podleczy czyli odpocznie od płaczu. Czekam na powrót męża z pracy i podejmiemy decyzję. Teraz nadrabiam zaległości w sprzątaniu praniu, gotowaniu itd. Odkąd mała chodziła do żłobka ja latałam po urzędach bo spraw się namnożyło.

poniedziałek, 1 września 2014

pierwszy dzień w żłobku czyli prawie dramat

Opisując przeżycia tego dnia trzeba zacząć od nocy poprzedzającej ten dzień. Otóż...po omówieniu planu poniedziałku z mężem, położyłam się obok córci o 23.30. Niestety nawet nie zdążyłam zasnąć ponieważ mała wstała 5 minut po północy i spokojnie obudziła męza (na mnie nie zwróciła uwagi) i bawili się godzinę razem, po czym przypomniała sobie o mamie i zasnęła w moich objęciach. Niestety ja wybiłam się ze snu i myślałam o tym żłobku i ryczałam. Normalnie rozkleiłam się tak, ze udzieliło się to przez skórę i sen córce, która sama zaczęła pojękiwać. Dotrwaliśmy do rana. Przed siódmą mała wstała nie bardzo świadoma co ją czeka, wypiła mleko,mąż poszedł po bułki a tutaj nagle zwymiotowała wszystko po ataku kaszlu.Jednak wypiła po tym herbatkę, zjadła kaszkę i podjeliśmy decyzję, że jednak jedziemy do złobka bo mała nie wykazywała objawów choroby. W drodze do żłobka wszystko dobrze, tylko kiedy mała zorientowała się, że wjedżamy do żłobka zaczęła krzyczeć "nie nie" i zapierać się w drzwiach. Siłą przebraliśmy ją i wtedy znowu zaczęła kaszleć i wymiotować. Mąż pobiegł po opiekunki małej ale te powiedziały, żeby ją zostawić pomimo wymiotów, bo to się często zdarza w histerii. No więc dziecko płakałao i ja nie wytrzymałam i zaczęłam płakać...i mąz nie wiedział kogo pocieszać...i zachował się po męsku. Wziął z moich rąk córkę, przekazał opiekunce żłobkowej i wyprowadził mnie z budynku nie zważając na darcie się i wicie się po podłodze naszego dziecka.Widok był okropny. Ryczałam cała drogę powrotną do domu i odliczałam minuty kiedy pojadę po nią. Całe szczęście mąż miał dziś na później do pracy więc zjedliśmy po kwałku naszego rocznicowego tortu (o tym jutro) i wypiliśmy kawę, szybko nastawiliśmy obiad i pojechaliśmy oboje po córcie koło południa. Mąż sam był przerażony co zastaniemy...a tutaj...wchodzimy i nic nie słyszymy przy sali naszej córci...cisza. Mąż stwierdził, że może mała padła ze zmęczenia i płaczu. Nadmienię, że nie tylko nasze dziecko płakało, ale przy odbiorze już wszystkie były grzeczne i spokojne. Zanim poszliśmy po córcie, odwidziliśmy pana dyrektora w biurze pogadaliśmy o swoich obawach i przeżyciach....i...poszliśmy z nim do sali naszej córki...i... nasze zaskoczenie. Nasza córeczka bawiła się w kąciku z piłeczkami z dwiema dziewczynkami i panią opiekunką. Wyglądała na zadowoloną i nawet nie zwróciła uwagi na nasze przyjście. Kiedy nas dostrzegła zmierzyła nas wzrokiem i dopiero jak powiedziałam "choć do mamusi" to tak jakby nas poznała i podbiegła z płaczem. Panie mówią, że płakała tylko na początku a później ładnie się bawiła i zjadła nawet zupkę. Nie wiem czy w to wierzyć ponieważ ma tak zdarte gardło i taką chrypkę jakby płakała co najmniej z godzinę lub dwie. Pan dyrektor niby zapewniał,że personel zawsze mówi prawdę tak jak jest więc chyba trzeba jutro to sprawdzić. Na razie małej mówimy, że jutro też idzie a ona mówi kategoryczne "nie, nie"ale jak pytamy gdzie był Kubuś i dzieci to śmieje się radośnie i pokazuje na ulicę. Najlepsze jest to, ze obje z męzem jesteśmy pedagogami i nauczycielami a nie radzimy sobie z taką sprawą jak oddanie małej do żłobka.   

piątek, 29 sierpnia 2014

pierwsza "wizyta" w żłobku

Pierwsze "spotkanie" ze żłobkiem za nami. Było gorzej niż myśleliśmy. Na spotkaniu zapoznawczym myśleliśmy, ze my będziemy siedzieć z panem dyrektorem w gabinecie a córcia będzie w "swojej grupie" i tego rozłączenia się baliśmy a tutaj było całkiem inaczej. Otóż mała jak tylko weszliśmy przestraszyła się pana dyrektora i za nic nie chciała wejść do jego gabinetu pomimo,że próbował ją zwabić tam jeździkiem. No i mąż załatwiałsprawy formalne a ja jeździłam po korytarzach żłobka jeździkiem z małą, która jak tylko zbliżaliśmy się do gabinetu dyrektora ryczała jakby ją obdzierali ze skóry. Po załatwieniach formalnych zaprowadzono nas do "grupy córci", poznaliśmy "ciocie" opiekujące się dziećmi. Mała zaraz dobrała się do klocków i chwilę bawiła się z dziećmi i ciociami, dosłownie 5 minut po czym przypomniała sobie, że rodzice zostali poza dywanikiem i bacznie się jej przyglądają z nieszczęsnym panem dyrektorem a więc wpadław taką histerię, ze 20 minut wyła...rzucała wszystkim itd. Dopiero jak pan dyrektor wyszedł nieco przycichła ale tylko dlatego, ze wzięłam ją na ręce i zaczęłam jej pokazywać zabawki, które lubi czyli układanki, piłki itd. Po godzinie pożegnaliśmy się i wyszliśmy z łkającą małą do domu. Dla małej byłą to trauma i dla nas też...jak będzie w poniedziałek....nie mam pojęcia. Na razie zapadła decyzja, że przez pierwszy tydzień będzie zostawała na dwie-trzy godziny i będę ją odbierać.Czyli śniadanie, zabawy, zupka i do domu o 11.00. Pan dyrektor powiedział, żeby zrobić tak przez dwa, trzy dni ale ja stwierdziłam, że lepiej będzie jak tydzień tak pochodzi i ochłonie z pierwszego wrażenia a później zostawię ją już na spanie. Dodam, że pierwszy raz były też inne dzieci i żadne tak nie płakało jak nasza, chociaż tam te były troszkę starsze bo miały skończone 2 lata a nasza ledwo 1,5 roku przekroczyła.
Teraz po tej wizycie zabieram małą do "przyjemnych"miejsc by wyjście z domu kojarzyło się jej pozytwnie...czyli dwa razy odwiedziłyśmy centrum rozrywki z basenami piłeczkowymi (takie są też w żłobku) ze zjeżdżalniami itd. nawet na giełdzie kwiatów byłyśmy bo obie uwielbaimy kwiaty i w skrytości przed mężem kupiłam sobie kaktusa bo uwielbiam te kwiaty a on nie lubi, więc hoduję kaktusa za ksiązkami na regale w pokoju córki. Daję małej miesiąc, jeśli po miesiącu będzie źle znosiła pobyt w żłobku rezygnujemy. Dziecko jest dla nas najważniejsze.

piątek, 22 sierpnia 2014

remontowo żłobkowo

Firanki i zasłony w oknach zawisły, ubrania wszystkie wyprane, podłogi pomyte wodą z octem według przepisu fachowca od podłóg tylko teraz ustawianie wszystkiego w szafach,na półkach...a mamy gratów ogrom, ale jakaś radość w duszy kiedy widzi się zmiany na lepsze. Niestety zmiany na lepsze przyćmiewa wizja pójścia mojej córki do żłobka od 1 września. Wszystko obecnie wokół tego się kręci czyli zakupy ubraniowe, kosmetyczne, nauka małej samodzielności itd. Niestety mała nawet nie wie co ją czeka ale czuje coś przez skórę i nawet na moment nie daje mi odejść od siebie. W poniedzialek idziemy na próbne spotkanie zapoznawcze z innymi dziećmi i rodzicami. Od razu widać, że to żłobek prywatny ponieważ bardzo dbają o kontakt z nami, zabiegają by dziecko nie miało traumy pierwszego dnia itd. Nie wiem tylko kto będzie bardziej przeżywał to rozstanie ja czy córka. Już teraz nie myślę o niczym innym i czuję ból,że oddaję mój skarb pod inne skrzydła :(

środa, 20 sierpnia 2014

powrót - dom po remoncie

Wróciłam w końcu do domu z wakacyjnych wojaży...oj było tego dość dużo, ale i w domu dużo się działo, gdyż jedna firma remontowa wychodziła a druga wchodziła. Mój mąż przyjeżdżał doglądał i wujek również swoim okiem strzegł naszego dobytku. Dom po remoncie wygląda jakby to nie był mój dom...mój stary dom z duszą po starszej pani zmienił się w dom z pięknymi podłogami. Nie, nie nowymi ale stare zostały odnowione i uwierzcie to większa sztuka odnowić stare 50 letnie podłogi niż zrobić nowe lub położyć panele. My pokusiliśmy się o odnowienie, gdyż zależało nam na utrzymaniu stylu lat 20 stych XX wieku w w naszych ścianach. Mebel niestety ucierpiały na transporcie z pokoju do pokoju ale coś kosztem czegoś. Jednak nie jest źle...trzeba tylko bardzo, bardzo dużo posprzątać. A więc z męzem powinęliśmy rękawki i zamiast odpoczywać po podroży, niezwykle męczącej zabraliśmy się do...porządkowania by miec na czym spać, jeść i gdzie się umyć. Taki poczatek naszego powrotu do szarej rzeczywistości.

piątek, 1 sierpnia 2014

rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego - godzina W i nasza rocznica czyli przeznaczeni.pl

Dziś jak każdy słyszał jest kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, ale nie o tym chcę pisać a mianowicie o tym, że własnie w ten dzień mamy rocznicę pierwszego spotkania z moim męzem. Nasza znajomość zaczęła się przez internet na portalu randkowym przeznaczeni.pl. Wykupiłam na nim roczny abonament i sceptycznie podeszłam do "poszukiwań" kandydata na faceta. Nie, nie na męża ale faceta. Wcześniej byłam związana z chłopakiem 3,5 roku, byliśmy zaręczenie ale wystraszyłam się i uciekłam czyli zerwałam zaręczyny. Po dwóch latach od zerwania zaręczyn próbowałam chodzić na pojedyncze randki z facetami z reala ale jakoś ciągle czułam niedosyt. Pomysł z przeznaczonymi podsunęła mi koleżanka, która była na nich kilka lat a dokładnie cztery i poznała sporo ciekawych osób. A więc i ja zaczęłam...wpisałam w wyszukiwarkę moje "wymagania" czyli wiek, region Polski, płeć itd. Pojawił się szereg facetów. Napisałam do kilku i między innymi do mojego obecnego męża.Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz na zdjęciu i przeczytałam profil od razu pomyślałam "eh taki to na mnie nie spojrzy. Nie odpisze, pewnie ma kobiet na pęczki, a był moim "ideałem" jeśli chodzi o profil internetowego faceta". Moje zaskoczenie, gdyż odpisał...w sumie odpisało kilku. Umówiłam się z jednym i żałowałam bardzo, ponieważ owszem pan z doktoratem ale za brak kultury, zachowywał się poniżej poziomu przyzwoitości i tak się jakoś nakręcił na "małżeństwo ze mną" już na pierwszym spotkaniu, że...gadał tylko o tym...tragedia. A ja stroniłam od takich tematów i chciałam być wolna...po pierwszym spotkaniu zakończyłam znajomość z panem doktorem. Drugi z kolei, z którym się umówiłam był mój obecny mąż. Pisaliśmy ze sobą przez tydzień długie e-maile i nagle z jego strony padła propozycja, że przecież jesteśmy w jednym mieście to lepiej porozmawiać w realu. Po pierwszym spotkaniu nieudanym z Przeznaczonych do tego podeszłam sceptycznie. Powiedziałam to mojemu panu "Ideałowi". Zrozumiał, był na Przeznaczonych od paru lat, wiele spotkał kobiet z portalu i znał wiele historii internetowych znajomości. Zaproponował zwykłą kawę tak swobodnie jako kumple. Pobiegłam na nią prosto po pracy, taka wiecie nie wyszykowana na randkę tylko jak na spotkanie ze znajomym. To co nas spotkało przeszło nasze oczekiwania. Najpierw umawiając datę spotkania zaproponował "mój Ideał" 1 sierpnia, a ja wybrałam godzinę czyli 17.00godzinę "W" ponieważ oboje interesujemy się historią. Wyobrażcie sobie, umówiliśmy się przy zamku. Przychodzę i widzę z daleka, że mój "Ideał" czeka oparty o zabytkową latarnię i Nagle kiedy podchodzę rozlega się bicie dzwonów i syreny. Miasto praktycznie zatrzymuje się a my patrzymy na siebie i w ułamku sekundy...piorun nas powala z nóg. Taki wybuch naszego osobistego powstania.... króciutka, zapoznawcza kawa skończyła się na trzy godzinnym gadaniu o wszystkim...fascynującym poznawaniu siebie. Pan Ideał odprowadził mnie na przystanek i pocałował w czoło...później były smsy, e-maile i praktyczne codzienne spotkania. 13 miesięcy po tym spotkaniu wzięliśmy ślub :) teraz mój Pan Ideał śpi sobie obok mnie smacznie a ja dziękuję Przeznaczeniu, że tak nas z sobą spiknęło....i dzięki temu mamy wspaniałą córeczkę i rodzinę.