sobota, 30 kwietnia 2016

pisanie i życie

Zaczął się u mnie maraton i wyścig z czasem. Doba kurczy się do godziny i nie mogę zdążyć z niczym. Zsiadłam pisać pracę końcową na studiach podyplomowych. Aspiracje miałam poważne bo za tydzień chciałam oddać już większość a mam raptem dwie kartki A4 i idzie mi bardzo, ale to bardzo opornie. Nie mogę przebić się przez stosy trudnych naukowych pojęć i zacząć pisać coś z sensem, no ale przecież musze się obronić pod koniec czerwca więc do dzieła. Dziecko jak zwykle chore, w czwartek miało bagatelka 41,1 stopni :( dziś tylko 38,5 ale od 5 dni gorączka skacze niby na trampolinie i podobno to wirus :( a mi skacze ciśnienie :( w przenośni ale czasem odpadam:( wracam do pisania pracy ale proszę o trzymanie za mnie kciuków. Może coś mnie oświeci :)

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

ospa wietrzna i grypa jelitowa w przedszkolu

Zaczęły się kwietniowe przypadłości przedszkolne i nie tylko. Odkąd moje dziecko pojawiło się na świecie w każdego roku w kwietniu przechodzimy jelitówkę. Pisze "my" bo oczywiście my też łapiemy od córki. Teraz dowiedziałam się, że w przedszkolu mojej córki panuje ospa wietrzna a z grupy maluchów zostało raptem 4 osoby :( moja mała była szczepiona przeciwko ospie ale oczywiście nie chroni ją to przed zachorowaniem. Na razie obroniła się przed wiatrówką ale...oczywiście jelitówkę musiała zaliczyć. Siedzimy sobie w domu i leczymy choróbsko a że trzeba coś robić dla poprawy humoru to zrobiłyśmy sobie warsztaty balonowe z kręcenia.Takie nasze domowe matki z córką :) i już po nudzie :)
wąż syyyczyyy...
żyrafa bryka...

a kwiatek czaruje...
nie taka zła ta choroba jak potrafi się ją dobrze przeżyć :)

niedziela, 24 kwietnia 2016

cztery lata - czar wspomnień

Cztery lata temu poczęła się moja Kruszynka. Było to na wyjeździe nad jezioro. Dla mnie był to wyjazd ostatniej szansy czyli...różnie układało się między mną a moim ówczesnym partnerem. Często się kłóciliśmy i chyba tylko dlatego, że mieszkaliśmy na odległość nie rozstaliśmy się. Po któreś z rzędu kłótni postanowiłam, że nie dam więcej rady być w tym związku. Spotkałam się trzy tygodnie przed wyjazdem z moim byłym narzeczonym, obecnym kolegą. Nie było to nic szczególnego. Poszliśmy w Niedzielę Palmową do kościoła poświęcić palmę i zjedliśmy u mnie obiad. Wspomnienia wtedy wróciły i stwierdziłam, że jest on całkiem inny od mojego obecnego partnera i tęsknię za taką normalnością, gdzie wszystko mnie łączy z mężczyzną, gdzie jetem kochana bezwarunkowo i szanowna. Wiedziałam, że jeżeli wtedy powiedziałabym słowo mojemu byłemu to bylibyśmy znowu razem ale ja nawet nie wspomniałam o niczym nawet o moim obecnym partnerze, Wtedy zaś powiedziałam Panu Bogu: "Boże daj mi jakiś znak czy mam być z tym facetem, z którym obecnie jestem. Wiesz jak mi ciężko i nie mam już sił". Po Wielkanocy padła propozycja wyjazdu od partnera . Dla mnie był to wyjazd ostatniej szansy. Wyjechaliśmy... było ok, pomyślałam, ze może to właśnie ten znak od Boga ale..."znak" przerósł moje oczekiwania. Kilka dni później zaczęłam podejrzewać ,że jestem w ciąży...partner mi się oświadczył, ale nim doczekaliśmy wizyty u ginekologa oddałam mu pierścionek gdyż czułam, że oświadczyny były "wymuszone". Maj- wizyta i ginekologa i 5 tydzień. Szok i niedowierzanie. To się nazywa znak :) Później walka czy być z nim czy nie. Miłość i obawy ciągle walczyły... 5 miesiący później byliśmy już małżeństwem. Z perspektywy czasu wiem,że ślub był wielkim błędem i powinnam wychowywać dziecko sama. Nie chodzi, że nie kochałam męża...ale nie pasujemy do siebie i uważam, że większą krzywdą dla dziecka jest bycie razem i bycie świadkiem codziennych kłótni i walki o względy dziecka niż gdyby dziecko wiedziało, że tata jest na godziny czy weekendy. Mój błąd za który płacę ja i dziecko i pośrednio mąż.Jednak cztery lata temu Bóg dał mi znak , który połączył mnie już na zawsze z moim mężem - nasze dziecko. Coraz częściej myślę o rozwodzie i nawet byłam u prawnika. Niestety obrączka i wspólny kredyt komplikują sprawy.