poniedziałek, 29 września 2014

Szafiarki i blogi o modzie

Co to są szafiarki ? wiecie? ja nie wiedziałam aż do wczoraj kiedy to przeczytałam o tych paniach arykuł w Skarbie Rossmana. Być może teraz okazało się, ze jestem całkowitym laikiem internetowym bo nie wiedziałam kim są owe osoby, ale może ktoś kto to czyta też nie wie a więc. Szafiarki to osoby,które prowadzą blogi o modzie ze swojej szafy. Same tworzą stroje, opisują swój styl i czasem takim osobom udaje się zaistnieć w prawdziwym świecie mody. Osobiście nigdy nie interesowałam się modą czy blogami o modzie i nie czułam potrzeby opisywania i pokazywania ludziom swojej szafy, ale fajnie, że komuś to sprawia frajdę a jeśli jeszcze jest w tym dobry to super. Weszłam po przeczytaniu wspomnianego artykułu na rózne blogi szafiarek...hmmm mnie taka moda do końca nie kręci, aczkolwiek i ja zwykła przyziemna, szara myszka modowa znalazła coś dla siebie. W mojej szafie jest pomieszanie stylów ale może dlatego zawsze można znaleźć coś dla siebie. Sprawdzało się to podczas studiów i mieszkania w akademiku gdzie pożyczałam ubrania koleżankom. Teraz niestety ze względu na rozmiary już tak nie jest...ale co tam. Wracając do szafiarek to uświadomiłam sobie, że świat internetu "objawia" nam nowe zjawiska i nowe nazwy, których znaczenie często już nawet ciężko wytłumaczyć i uchwycić. A czy Wy odwiedzacie blogi o modzie? a może same jesteście takimi Szafiarkami?
A tak na zakonczenie to... Od jakiegoś czasu chodzi po mojej głowie chęć pochwalenia się moją hodowlą balkonowo-parapetyjną a więc na koniec tego postu...uwaga chwalę się... :) oto pomidory "mojej produkcji"

czwartek, 25 września 2014

Jadłospis żłobkowy - menu dla maluszka

Odkąd moja córcia zaczęła uczęszczać do żłobka z uwagą przyglądam się jadłospisowi wywieszanemu codziennie na żłobkowej gazetce. Nie wszystko mi się podoba, chociaż żłobek ma własną kuchnię i podobno dietetyka. Z początku przeraziła mnie forma obiadu w postaci: zupa fasolowa,schab duszony z fasolką szparagową. Kolejnego tygodnia ta sama zupa była podana z drugim daniem gdzie królowała kapusta. Szybko takie śledzenie doprowadziło mnie do rozwiązania problemów brzuszkowych mojego dziecka, które od początku września budzi się w nocy z "napęczniałym" brzuszkiem. Najbardziej szalę przeważyła uwaga pani doktor u której była z córką podczas ostatniej infekcji, ze biegunki i wymioty może mieć przez jedzenie żłobkowe. Poszłam wtedy do odpowiednich osób.Śniadania w żłobku są królewskie...wręcz powiedziałabym wzorcowe. Obiady niestety wiele zostawiają do życzenia. Moja córcia ma wrażliwe trawienie i niestety już sama nie chce jeść w żłobku obiadów dlatego gotuję w domu i gdy przychodzi dostaje domowy obiad.

środa, 24 września 2014

idealne buty na jesień

Kiedyś wspominałam o remontach wokół naszego bloku...no i jeszcze trwają przybierając katastrofalne oblicza. Deszcz zalał wszystkie doły, koleiny i...wyjście z bloku z wózkiem jest niemożliwe. Dziś rano utonęłam w błocie, który robotnicy nazywają zasianym trawnikiem. Utonęłam po kostki i kolejne już trzecie buty są do wyrzucenia. Wstyd mi było w żłobku i na zakupach w takich butach chodzić ale co robić. Poszłam na zakupy obuwnicze. Poszukiwałam butów idealnych na jesień...szukałam dwie godziny i... znalazłam takie jakie chciałam czyli:
- gruba , solidna podeszwa
- wzmacniane czubki
- długość po kostki
- ładny brązowy kolor
- nieprzemakalne
- i ocieplane czyli bez przesady ale "wyścielone" w środku i na podeszwie ciepłym materiałem :)
Zakochałam się w nich od pierwszego włożenia na nogę. Minus tylko ,że są sznurowane ale minus jest dlatego ponieważ mam niecierpliwe dziecko, które jak rzucam hasło wychodzimy to już stoi przy drzwiach i wtedy najlepiej szybko wsunąć buty, narzucić coś przez głowę na siebie np.ponczo i biec na spacer :) ale buty są super przynajmniej dla mnie. A jakie cechy posiadają dla Was idealne buty na jesień?

sobota, 20 września 2014

bakterie w natarciu czyli szpital domowy

Dopadły nas w najmniej spodziewanym czasie...czyli w środę pisałam posta o owsikach a tutaj telefon...pani ze złobka abym przyjechała po córkę bo mała wymiotuje i ma biegunkę.W trakcie rozmowy z panią do drzwi zadzwonił pan od przeglądów technicznych. Podobno przychodzi raz na 5 lat, a więc po zakończeniu rozmowy telefonicznej skupiłam się maksymalnie na oprowadzaniu pana po naszych włościach i opowiadaniu mu co wymaga remontu ze strony spółdzielni. Myślami gorączkowo byłam już przy swoim maleństwie.Między czasie opublikowałam posta o owsikach i przepraszam Was ale był stąd taki urwany...pobiegłam zaraz po wyjściu technicznego do apteki po jakieś środki uzupełniając apteczkę domową i biegiem do żłobka.... pech chciał, że jak się matka spieszy to diabeł się cieszy. Stanęłam sobie źle na krawężniku i trach...poczułam ból taki, że facet siedzący na sąsiedniej ławce ustąpił mi miejsca. Powoli się ogarnęłam i kuśtykająca dotarłam do żłobka, gdzie odebrałam swoje dziecko ryczące i w kiepskim stanie. Przezornie w domu przygotowałam butle z elektrolitami,którą zabrałam do żłobka. W drodze powrotnej do domu mała wypiła elektrolity i prawie przysnęła ale w domu zaczęło się na dobre...moje emocje opadły więc stopa dała o sobie znać...spuchła tak, że nie mogłam buta zdjąć. Posmarowałam szybko Olfenem i zajęłam się dzieckiem, które od godziny 12.00 w południe do 22.00 zrobiło 10 biegunek i 3 razy wymiotowało salwami :( o 22.00 zadzwoniłam na pogotowie co mam robić...oczywiście przyjechać...no i był lekarz, lekarstwa i...z godziny na godzinę poprawa. Niestety  w czwartek w nocy nagle oboje z mężem niemal jednocześnie zaczęliśmy mieć to samo co córka tylko my na dodatek mieliśmy gorączkę i dreszcze a córka tego nie miała. Piątek był u nas apokaliptyczno-szpitalny. Czołgałam się po domu walcząc w dreszczami i wszystkimi innymi objawami. Leki, leki i dieta ścisła i dziś powoli wracamy do świata żywych. Nifuroksazyd u córki zdziałał cuda u nas zresztą też. Nieźle się zapowiada to żłobkowanie małej...trzy tygodnie "chodzenia" i dwie poważne infekcje z pogotowiem włącznie :( Kostka nadal spuchnięta i boli i po niedzieli czeka mnie lekarz :(

środa, 17 września 2014

Owsiki w natarciu czyli owsiki u malucha

Moja córcia od jakiegoś czasu zgrzytała zębami, ale wtedy pediatra powiedziała, że to przez ząbkowanie. Jednak z miesiąca na miesiąc było gorzej i mało tego zaczęła się drapać po pupie i źle sypiać w nocy. Wiedziałam, że to objaw owsików ale pediatra uspokajaja. My zaś nie czekając zbadaliśmy córce kał...hmm nawet kilka razy ale nic nie wyszło. Dopiero wyczytałam w jakimś artykule że na owsiki trzeba pobrać specjalne wymazy z okolic odbytu i najlepiej rano bo właśnie w nocy i rano samice wychodzą i skłądają jaja u ujścia odbytu. Przepraszam za takie może niezbyt miłe opisy ale mnie to akurat zainteresowało. W każdym razie mąz pobiegł do laboratorium i wziął te pałeczki do wymazów (podobno można kupić je też w aptece) i zrobiliśmy badanie. Oczywiście wbrew lekarce winik by po mojej stronie czyli niestety pozytywny. Mała ma owsiki. Zdenerwowałam się, ze lekarka nic nie powiedziała o tym badaniu. Mało tego laboranbtka powiedziała że trzeba jeszcze dwa razy powtórzyć wynik. Poszłam do innego pediatry i usłyszałam ,że do drugiego roku życia nie leczy się owsików, pozostaje czekać aż małą skończy 2 lata. Pytałam o zioła w aptekach i sklepach zielarskich i nic...nie ma rady musimy czekać. Teraz jednak piorę wszystko, prasuję, odkurzam itd. Przeraziło mnie to, że i my z mężem możemy je mieć a ja to na pewno bo śpię z małą a czasem razem się kąpiemy :( kupiliśmy preparaty dla siebie i zażywamy.Czy znacie jak

wtorek, 16 września 2014

życie żłobkowo-jesienne

Mała już chodzi do żłobka nawet z chęcią chociaż co poranek jest jeszcze bunt separacyjny czyli płacz i przeraźliwe "maaaammaaa" gdy wchodzi do sali.Dziwne bo codziennie jest tak samo, spokojnie ubieramy się w domu , jedziemy na autobus, w żłobku przebieramy się i nawet sama idzie do sali a nagle w sali...płacz i krzyki. Zaczęła jeść i spać w złobku to niebywały sukces pań opiekunek. CO jeszcze? wymioty ustąpiły ale nadal mam kołowania w głowie i podczas jazdy autobusem. Dziś dwa razy zrobiło mi się słabo i podejrzewam, że to jednak anemia lub moja wada serca na jesieni się odezwała bo i czasem i serducho mnie boli przez przeżycia żłobkowe. Damy radę. W ciąży raczej nie jestem na 99% chyba że załapałam ciąże z zaskoczenia na TLC :)

poniedziałek, 15 września 2014

ciąża z zaskoczenia - wymioty-choroba lokomocyjna a początek ciąży

Kontynuując temat "ciąży z zaskoczenia" to mi się przyśniło, że urodziłam synka w 25 tygodniu ciąży nie wiedząc, że jestem w ciąży hehe...mina męza jak mu opowiadałam ten sen bezcenna, ale powiedział, że w sumie fajnie byłoby przeżyć coś takiego. Narodziny "bez ciąży". Ja miałam ciążę bardzo ciężką...od początku wymiotowałam i w sumie tak przez całą ciążę. To nie były zwykłe wymioty bo ciągle musiałam chodzić do lekarzy, wzywać pogotowie z powodu mocnych bóli krzyżowych i przeponowych i wymiotów aż w końcu z odwodnienia organizmu trafiłam na patologię ciąży...i tak było przez całe 9 miesięcy. Kiedy dobrnęliśmy do końca to podobno poród był lekki i błyskawiczny ale...i tak wspominam ból, który ciężko było wytrzymać i położną, która odmówiła mi podania znieczulenia. O tym jednak innym razem. Teraz o dziś...jak wspomniałam ciążę miałam ciężką stąd mój mąż ucieszyłby się gdybym ot tak po prostu urodziła dziecko bez "ciążowych dolegliwości". Na dodatek miałam przez całą ciążę ogromną chorobę lokomocyjną a mieszkaliśmy w dwóch innych miastach a to utrudniało sprawę. W każdym razie u mnie ciążę bardzo łatwo rozpoznać bo zaczyna się wymiotami i chorobą lokomocyjną. A dziś...wczoraj zrobiło mi się słabo przy myciu naczyń, w głowie mi się kołowało, ale przeszło. Zauważyłam, ze dość szybko się męczę ale pomyślałam sobie, że to przez dodatkowe kilogramy, które ostatnio nabyłam...ale dziś trochę jestem zdezorientowana ponieważ od rana...jak jechaliśmy autobusem z małą do żłobka mdliło mnie niemiłosiernie...w ciągu dnia całkiem normalnie a przy gotowaniu obiadu nie mogłam wytrzymać...od zapachów. Podając męzowi zupę musiałam biec zwymiotować ...od zapachu. Sama nie zjadłam bo nie dałam rady tknąć schabowego. Wieczorem parę dobrych minut spędziłam z głową w sedesie. Mąż troskliwie podał mi colę do picia i krople żołądkowe...coś musiałam zjeść nie tak. Nagle mąż pyta:"Ty chyba nie jesteś w ciąży?". Zaprzeczyłam...okres miałam regularny ale jakieś 3 tygodnie temu. Mam przecież PCOS więc nie uważamy za bardzo z zabezpieczeniami się...czyżby kolejny cud w moim życiu? mam nadzieję, że tym razem nie...chociaż jeśli tak będzie, że córcia będzie miała rodzeństwo przyjmiemy każde dziecko pod swój dach.

piątek, 12 września 2014

Ciąża z zaskoczenia - Porodówka - FAS

Po pierwsze w żłobku nie jest lepiej, a wręcz przeciwnie jest codziennie gorzej. Wczoraj już nawet nosiliśmy się by zrezygnować z niego ponieważ mała w ogóle nie może przystosować się do żłobkowego rytmy dnia i regulaminu. Ogólnie i krótko pisząc nie śpi, nie je w żłobku, nie słucha wychowawczyń i okazuje wielki bunt przeciwko zastanym porządkom. Dziś troszkę było lepiej więc panie uznały, ze jest jakieś światełko w tunelu ale co będzie w poniedziałek wielka niewiadoma.
Jak widzicie po tytule od jakiegoś czasu oglądam oba wymienione programy. Kiedy pierwszy raz oglądałam Porodówkę pomyślałam, że wszystko jest jakieś przerysowane. Byłam już wtedy po porodzie, który przebiegł u mnie błyskawicznie i uważałam, że pokazywanie porodu,który trwa przez długie godziny i niewiele się dzieje to coś dziwnego  i dla mnie niezrozumiałego. Kiedy porozmawiałam ze znajomymi kobietami okazało się, że rzeczywiście ich porody przebiegały podobnie do tych z programu oczywiście opieka i warunki, w których rodziły odbiegały zasadniczo od tych programowych. Z kolei Ciąża z zaskoczenia mnie...zaskoczyła. Jak można nie wiedzieć, że jest się w ciąży? można...przekonałam się we własnej pracy kiedy matka jednego z wychowanków urodziła córkę nie wiedząc, że jest w ciąży, ponieważ cały czas była wstawiona, alkoholiczka. Mała była wcześniakiem z Fas czyli z Alkoholowym zespołem płodowym. Maluszek nieprzeżył :( Czym jest FAS szerzej pod linkami poniżej:
Wikipedia o Fas

Psychiatria o Fas
Psychologia o Fas
http://parenting.pl/portal/plodowy-zespol-alkoholowy-fas
Zeby nie było, że wszystkie kobiety rodzące z zaskoczenia to alkoholiczki bo tak nie myślę,ale przypomniałam sobie tą sytuację więc Wam o niej napisałam.
Od jakiegoś czasu gdy sprzątam czy prasuję włączam sobie TLC i trafiam na takie programy przy, których ryczę....nie zawsze ale często. Narodziny córki to sprawiły ponieważ wcześniej nie płakałam nigdy na tego typu programach i szczerze nigdy takich programów nie oglądałam...tak to macierzyństwo zmienia.

poniedziałek, 8 września 2014

Wieści żłobkowe i...zakaz hałasu

Z wieści złobkowych to... infekcja minęła pozostawiając jeszcze mały kaszel ale humorek małej znacznie lepszy a więc dziś skoro świt odwieźliśmy małą do żłobka. O dziwo na widok żłobka nie płakała jak ostatnio... nawet na podjeździe chociaż jęknęła nieznacznie ale...w szatni gdy mąż poszedł do opiekunek by omówić sprawy z pobytem małej ja próbowałam ją ogarnąć płaczącą w szatni. Popłakała już bez wylewności a później się uspokoiła i z radością pokazała mi swoją szafkę z ogromną truskawką, którą usilnie chciała zerwać co mnie nie zdziwiło. Panie w żłobku były zdziwione, że zostawiamy ją dziś na "spanie" czyli o wiele dłużej niż wcześniej.Kiedy zaniosłam mała do sali tam oczywiście było dużo płaczu ale już nie było wyrywania małej z moich ramion tylko mała sama wyciągnęła rączki do pani...ciągle jednak płacząc. Widzimy jednak coraz większą poprawę w tym oddawaniu małej pomimo 5 dniowej przerwy. Małej wytłumaczyłam, że mama zawsze po nią przyjdzie, że później będziemy się przytulać, bawić i mama kupi piłeczkę (taką malutką za 1 zł z automatu). Mała je uwielbia więc troszkę się uspokoiła. Na dokładkę dałam jej zeszyt z kotkiem, który po prostu uwielbia, więc płacz był mniejszy. Jestem ciekawa jak zobaczy przy spaniu swoją ulubioną piżamkę w biedronki i ulubioną poduszeczkę z Kubusiem Puchatkiem. Wiecie, nie dawałam nowej piżamki takiej ekstra tylko starą, nawet lekko poplamioną, która nie daje się już doprać ponieważ wiem, że mała w niej czuje się najlepiej i dla niej i tak będzie wystarczające przeżycie, że to nie mama ją uspia i inne łózeczko itd. A teraz z wieści....chodnikowo-remontowych.Otóż...przed naszym blokiem od 3 dni zmieniają chodnik...to jest masakryczne. Ciężki sprzęt pod oknem, wielki hałas i mało tego...żółwie tempo. Zaczęli w czwartek...zerwali o 6.00 rano stary chodnik!!! hałas taki, ze spanie niemal niemożliwe. Problem jednak nie tylko w hałasie...ale dla mnie jest gorszy w jeżdżeniu wózkiem...to niewykonalne wyjazd wózkiem. Całe szczęscie mamy garaż trochę dalej więc już pierwszego dnia remontu przenieśliśmy wózek do garażu, ale nie wiem jak radzą sobie z tym inni. W piątek nawieźli piasku i ustawili krawężniki...i na sobotę i niedzielę zostawili tak duży bałagan i wiele niebezpiecznych sprzetów i...dużych płyt, kamieni. Dziś od 6.00 znowu akcja ale widzę, że raczej nie spodziewam się, ze dzisiaj chociaż jedną płytę położą. Stoi takich pięciu facetów z papierochami i gapią się na płyty i gadają nie tylko o płytkach ale jaki tyłek ma przechodząca akurat kobieta. Robota iście z PRL-u. I tak muszę znosić ogromne hałasy pod oknami, które umyłam w zeszłym tygodniu, ale po tych remontach już któryś z kolei bo przez całe wakacje wymieniali rury ciepłownicze mam nadzieję, że ktoś wywiesi kartkę "zakaz hałasu". Naprawdę trudno było wytrzymać w domu z tymi remontami.

niedziela, 7 września 2014

rocznica ślubu

Dziś kilka słów rocznicowych. Tydzień temu minęła kolejna rocznica ślubu moja i męża. Z naszymi rocznicami bywało różnie...ogólnie jestem nimi zawiedziona aczkolwiek i tak podobno nie mam na co narzekać. Nasze rocznice całkiem przypadkowo wiążą się z moją teściową. Nadmienię, że mam dobrą teściową i nie narzekam. Otóż na pierwszej naszej rocznicy (byliśmy wtedy u teściów) kiedy byłam w ciąży, mąż poszedł na jakiś długi spacer ze swoją mamą i miał czas dopiero wieczorem. Zmęczony jednak zaproponował, zebyśmy szli w nasze miejsca...ale ja w połowie drogi zaczęłam wymiotować i źle się czuć i wróciliśmy do domu. Byłam zła na męża bo dobrze wiedział, że mam mdłości właśnie wieczorem a kiedy najlepiej się czułam to zrobił sobie jakiś maraton po sklepach z mamą. Druga rocznica była już w trójkę i to w innym mieście. Córka miała 7 miesięcy. Moja teściowa chciała przyjechać i posiedzieć z dzieckiem byśmy we dwoje w końcu mogli wyjść razem bo od urodzenia dziecka nigdzie nie wychodziliśmy razem ale mąż odmówił. Stwierdził, że nie będzie męczył mamy z takiej okazji. Przygotował bodajże obiad i dostałam kwiaty. Ja kupiłam mu kwiatka w doniczce bo lubi.Rocznica bez wzniosłości. Tegoroczna wydawała się być inna ponieważ teściowa zapowiedziała swój przyjazd. Przygotowałam super obiad, z kurczakiem w białym winie oraz rocznicowy tort z napisem itd. Myślałam, że mąż chce mi zrobić niespodziankę i mama, która miała przyjechać ot tak w odwiedziny (nie była u nas rok) prawdziwie przyjedzie by zająć się dzieckiem a mąż zabierze mnie w jakieś fajne miejsce. Byłam bardzo rozczarowana kiedy... teściowa przyjechała, poszliśmy wszyscy do kościoła (to była niedziela), podałam obiad potem tort nie tracąc nadziei, że po posiłku jednak pójdziemy z męzem nawet na głupi spacer ale sami a tutaj teściowa czytając napis na torcie wykrzyknęła, że całkiem zapomniała, że to nasza rocznica ślubu. No i wszelkie nadzieje legły w gruzach. Tort był pyszny ananasowo-kokosowy i przynajmniej teściowa zobaczyła, że umiem piec ciasta. Mąż wybąkał, że to nie okazja taka by robić jakiś szum...no i kropka. Taka rocznica...Odprowadziliśmy teściową na dworzec i poszliśmy na plac zabaw. Przestałam mieć złudzenia, że mężowi zależy na tym by cokolwiek zmienić między nami. A przepraszam...w poniedziałek wracając z pracy wręczył mi trzy różowe róże (nie lubię różowych róż) ze słowami to "z okazji naszej rocznicy".Podziękowałam, ale nawet buziaka nie dostałam. Pomyślałam...."kiepsko z nami". Wszystko tak od niechcenia i naprawdę muszę chyba się rozejrzeć za kim kto może stworzyć ciepły i czuły związek ze mną a nie z naszym dzieckiem (zresztą dziecko ostatnio mu też ciągle przeszkadza). Nie oczekuję zbyt wiele, oczekuję by zobaczył, że oboje musimy znaleźć trochę czasu dla bycia tylko ze sobą...ale on stwierdza, że nie ma takich potrzeb i kropka a jak ja mam to mój problem.  

czwartek, 4 września 2014

zmęczeni i wściekli

Przed chwilą kłótnia z mężem, który uważa, że nie powinniśmy mieć więcej dzieci bo nie nadajemy się na rodziców, ponieważ wszystko sprawia nam wiele trudności i nie radzimy sobie z chorobą małej. Ot zmęczeni jesteśmy, bo mała chodzi około północy spać, co noc wymiotuje itd. ale on uważa, że nie nadajemy się na rodziców itd. Ja chcę mieć dziecko a i on już w rodzinie powiedział, że w następnym roku może na wakacjach już będzie drugie w drodze. Teraz mówi, że to był żart, tylko wszyscy na rocznicy ślubu składali nam właśnie takie życzenia: drugiego dziecka. Ja pomimo niełatwego macierzyństwa chcę mieć drugie dziecko ale nie teraz ani za rok ale za jakiś czas. Muszę znaleźć dobrą pracę i żeby mała poszła do przedszkola lub szkoły. Wściekła na męża powiedziałam mu, że  w takim razie sprzedaję wszystkie rzeczy po małej (łóżeczko już sprzedałam) ale drugie dziecko będę miała ale nie z nim, bo kto powiedział, że muszę być z nim do końca życia. Trochę się tym zdziwił, ale powiedział, że skoro chcę mieć drugie dziecko to właśnie z pewnością nie z nim. Nienawidzę takich rozmów, kłótni...przed ślubem mówiliśmy o trójce dzieci a teraz nawet jedno jest problemem. To chyba dlatego, ze mamy je po trzydziestym roku życia a mąz zbliża się już do 40stki i chyba już nie ma takich sił jak 10 lat młodsi mężczyźni. W dodatku jesteśmy tutaj sami i nie mamy żadnej pomocy nawet na 15 minut nie mamy z kim zostawić dziecka.W każdym razie od dziś robię zdjęcia ubrankom i rzeczą po małej i sprzedaję. Przynajmniej może na żłobek zarobię. A jak pojawi się kiedyś drugie dziecko przez przypadek to...niech mój małzonek myśli co...ja odpadam. Czuję się rozgoryczona i pomimo, że mała daje nam nieźle w kość nie chcę by była jedynaczką bo ja mam trójkę rodzeństwa, mąż też trójkę i nie wyobrażam sobie zycia bez świadomości, że nie ma się nikogo innego oprócz rodziców.

środa, 3 września 2014

pierwsza infekcja

Po dwóch dniach pobytu w żłobku dziś córcia została w domu i musiałam z nią iść do lekarza. Mała ma infekcje gardła a dokładnie krtani. Pani doktor podejrzewa, że to przez długotrwały płacz. W nocy miała gorączkę, nie mogła oddychać bo miała dużo flegmy i w końcu zwymiotowała. Dostaliśmy od pani doktor syrop i polecenie by do końca tygodnia zostać w domu. Od poniedziałku znowu spróbować dać ją do żłobka. Jednak pani doktor powiedziała, że jeśli chcemy to już w piątek można spróbować jak się podleczy czyli odpocznie od płaczu. Czekam na powrót męża z pracy i podejmiemy decyzję. Teraz nadrabiam zaległości w sprzątaniu praniu, gotowaniu itd. Odkąd mała chodziła do żłobka ja latałam po urzędach bo spraw się namnożyło.

poniedziałek, 1 września 2014

pierwszy dzień w żłobku czyli prawie dramat

Opisując przeżycia tego dnia trzeba zacząć od nocy poprzedzającej ten dzień. Otóż...po omówieniu planu poniedziałku z mężem, położyłam się obok córci o 23.30. Niestety nawet nie zdążyłam zasnąć ponieważ mała wstała 5 minut po północy i spokojnie obudziła męza (na mnie nie zwróciła uwagi) i bawili się godzinę razem, po czym przypomniała sobie o mamie i zasnęła w moich objęciach. Niestety ja wybiłam się ze snu i myślałam o tym żłobku i ryczałam. Normalnie rozkleiłam się tak, ze udzieliło się to przez skórę i sen córce, która sama zaczęła pojękiwać. Dotrwaliśmy do rana. Przed siódmą mała wstała nie bardzo świadoma co ją czeka, wypiła mleko,mąż poszedł po bułki a tutaj nagle zwymiotowała wszystko po ataku kaszlu.Jednak wypiła po tym herbatkę, zjadła kaszkę i podjeliśmy decyzję, że jednak jedziemy do złobka bo mała nie wykazywała objawów choroby. W drodze do żłobka wszystko dobrze, tylko kiedy mała zorientowała się, że wjedżamy do żłobka zaczęła krzyczeć "nie nie" i zapierać się w drzwiach. Siłą przebraliśmy ją i wtedy znowu zaczęła kaszleć i wymiotować. Mąż pobiegł po opiekunki małej ale te powiedziały, żeby ją zostawić pomimo wymiotów, bo to się często zdarza w histerii. No więc dziecko płakałao i ja nie wytrzymałam i zaczęłam płakać...i mąz nie wiedział kogo pocieszać...i zachował się po męsku. Wziął z moich rąk córkę, przekazał opiekunce żłobkowej i wyprowadził mnie z budynku nie zważając na darcie się i wicie się po podłodze naszego dziecka.Widok był okropny. Ryczałam cała drogę powrotną do domu i odliczałam minuty kiedy pojadę po nią. Całe szczęście mąż miał dziś na później do pracy więc zjedliśmy po kwałku naszego rocznicowego tortu (o tym jutro) i wypiliśmy kawę, szybko nastawiliśmy obiad i pojechaliśmy oboje po córcie koło południa. Mąż sam był przerażony co zastaniemy...a tutaj...wchodzimy i nic nie słyszymy przy sali naszej córci...cisza. Mąż stwierdził, że może mała padła ze zmęczenia i płaczu. Nadmienię, że nie tylko nasze dziecko płakało, ale przy odbiorze już wszystkie były grzeczne i spokojne. Zanim poszliśmy po córcie, odwidziliśmy pana dyrektora w biurze pogadaliśmy o swoich obawach i przeżyciach....i...poszliśmy z nim do sali naszej córki...i... nasze zaskoczenie. Nasza córeczka bawiła się w kąciku z piłeczkami z dwiema dziewczynkami i panią opiekunką. Wyglądała na zadowoloną i nawet nie zwróciła uwagi na nasze przyjście. Kiedy nas dostrzegła zmierzyła nas wzrokiem i dopiero jak powiedziałam "choć do mamusi" to tak jakby nas poznała i podbiegła z płaczem. Panie mówią, że płakała tylko na początku a później ładnie się bawiła i zjadła nawet zupkę. Nie wiem czy w to wierzyć ponieważ ma tak zdarte gardło i taką chrypkę jakby płakała co najmniej z godzinę lub dwie. Pan dyrektor niby zapewniał,że personel zawsze mówi prawdę tak jak jest więc chyba trzeba jutro to sprawdzić. Na razie małej mówimy, że jutro też idzie a ona mówi kategoryczne "nie, nie"ale jak pytamy gdzie był Kubuś i dzieci to śmieje się radośnie i pokazuje na ulicę. Najlepsze jest to, ze obje z męzem jesteśmy pedagogami i nauczycielami a nie radzimy sobie z taką sprawą jak oddanie małej do żłobka.