poniedziałek, 1 września 2014

pierwszy dzień w żłobku czyli prawie dramat

Opisując przeżycia tego dnia trzeba zacząć od nocy poprzedzającej ten dzień. Otóż...po omówieniu planu poniedziałku z mężem, położyłam się obok córci o 23.30. Niestety nawet nie zdążyłam zasnąć ponieważ mała wstała 5 minut po północy i spokojnie obudziła męza (na mnie nie zwróciła uwagi) i bawili się godzinę razem, po czym przypomniała sobie o mamie i zasnęła w moich objęciach. Niestety ja wybiłam się ze snu i myślałam o tym żłobku i ryczałam. Normalnie rozkleiłam się tak, ze udzieliło się to przez skórę i sen córce, która sama zaczęła pojękiwać. Dotrwaliśmy do rana. Przed siódmą mała wstała nie bardzo świadoma co ją czeka, wypiła mleko,mąż poszedł po bułki a tutaj nagle zwymiotowała wszystko po ataku kaszlu.Jednak wypiła po tym herbatkę, zjadła kaszkę i podjeliśmy decyzję, że jednak jedziemy do złobka bo mała nie wykazywała objawów choroby. W drodze do żłobka wszystko dobrze, tylko kiedy mała zorientowała się, że wjedżamy do żłobka zaczęła krzyczeć "nie nie" i zapierać się w drzwiach. Siłą przebraliśmy ją i wtedy znowu zaczęła kaszleć i wymiotować. Mąż pobiegł po opiekunki małej ale te powiedziały, żeby ją zostawić pomimo wymiotów, bo to się często zdarza w histerii. No więc dziecko płakałao i ja nie wytrzymałam i zaczęłam płakać...i mąz nie wiedział kogo pocieszać...i zachował się po męsku. Wziął z moich rąk córkę, przekazał opiekunce żłobkowej i wyprowadził mnie z budynku nie zważając na darcie się i wicie się po podłodze naszego dziecka.Widok był okropny. Ryczałam cała drogę powrotną do domu i odliczałam minuty kiedy pojadę po nią. Całe szczęście mąż miał dziś na później do pracy więc zjedliśmy po kwałku naszego rocznicowego tortu (o tym jutro) i wypiliśmy kawę, szybko nastawiliśmy obiad i pojechaliśmy oboje po córcie koło południa. Mąż sam był przerażony co zastaniemy...a tutaj...wchodzimy i nic nie słyszymy przy sali naszej córci...cisza. Mąż stwierdził, że może mała padła ze zmęczenia i płaczu. Nadmienię, że nie tylko nasze dziecko płakało, ale przy odbiorze już wszystkie były grzeczne i spokojne. Zanim poszliśmy po córcie, odwidziliśmy pana dyrektora w biurze pogadaliśmy o swoich obawach i przeżyciach....i...poszliśmy z nim do sali naszej córki...i... nasze zaskoczenie. Nasza córeczka bawiła się w kąciku z piłeczkami z dwiema dziewczynkami i panią opiekunką. Wyglądała na zadowoloną i nawet nie zwróciła uwagi na nasze przyjście. Kiedy nas dostrzegła zmierzyła nas wzrokiem i dopiero jak powiedziałam "choć do mamusi" to tak jakby nas poznała i podbiegła z płaczem. Panie mówią, że płakała tylko na początku a później ładnie się bawiła i zjadła nawet zupkę. Nie wiem czy w to wierzyć ponieważ ma tak zdarte gardło i taką chrypkę jakby płakała co najmniej z godzinę lub dwie. Pan dyrektor niby zapewniał,że personel zawsze mówi prawdę tak jak jest więc chyba trzeba jutro to sprawdzić. Na razie małej mówimy, że jutro też idzie a ona mówi kategoryczne "nie, nie"ale jak pytamy gdzie był Kubuś i dzieci to śmieje się radośnie i pokazuje na ulicę. Najlepsze jest to, ze obje z męzem jesteśmy pedagogami i nauczycielami a nie radzimy sobie z taką sprawą jak oddanie małej do żłobka.   

2 komentarze :